Matka mojego byłego męża chwali się jego szlachetnością. Ale prawda jest zupełnie inna…
– Naprawdę, Marta, powinnaś być wdzięczna mojemu synowi. Mało który mężczyzna potrafiłby odejść tak honorowo – usłyszałam znów ten sam ton wyższości w głosie pani Haliny, mojej byłej teściowej. Stałyśmy na klatce schodowej, a ona z dumą patrzyła na sąsiadkę, która z zaciekawieniem słuchała tej opowieści. – Zostawił ci dom, samochód, wszystko! Sam wyszedł tylko z walizką. – Uśmiechnęła się szeroko, jakby właśnie jej syn zdobył medal za odwagę.
Wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka. Ile razy jeszcze będę musiała słuchać tej farsy? Ile razy jeszcze ktoś spojrzy na mnie z politowaniem, jakbym była biedną kobietą, którą trzeba żałować, bo mąż ją zostawił, ale przynajmniej był „szlachetny”? Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć całą prawdę. Ale powstrzymałam się. Sąsiadka kiwnęła głową i rzuciła mi współczujące spojrzenie. Pani Halina odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami swojego mieszkania.
Wróciłam do siebie i usiadłam na kanapie. Przez chwilę patrzyłam w okno, próbując uspokoić oddech. W głowie kłębiły mi się wspomnienia ostatnich miesięcy. Ludzie widzą tylko to, co chcą zobaczyć. Wierzą w piękne historie o szlachetnych mężczyznach i wdzięcznych kobietach. Ale nikt nie pyta, co działo się za zamkniętymi drzwiami naszego domu.
Mój były mąż, Paweł, nie zostawił mi domu z dobroci serca. Nie oddał mi samochodu dlatego, że był taki wspaniałomyślny. On po prostu nie chciał niczego, co przypominałoby mu o naszej rodzinie. Przez ostatnie dwa lata naszego małżeństwa coraz częściej wracał późno do domu, coraz mniej rozmawialiśmy. Znikał na całe weekendy pod pretekstem pracy. A ja? Ja próbowałam ratować to wszystko – dla naszej córki Zosi, dla siebie, dla niego.
Pamiętam ten wieczór, kiedy znalazłam w jego telefonie wiadomości do innej kobiety. „Tęsknię za tobą”, „Nie mogę się doczekać naszego spotkania” – czytałam i czułam, jak świat wali mi się na głowę. Zapytałam go wprost. Najpierw zaprzeczał, potem się wściekł. W końcu przyznał: „Tak, mam kogoś. I nie chcę już tego ukrywać”.
Wtedy zaczęło się piekło. Paweł przestał wracać do domu na noce. Przestał płacić rachunki – wszystko spadło na mnie. Zostawił mi dom? Tak, ale z kredytem hipotecznym na głowie i rachunkami za prąd, gaz i wodę, które piętrzyły się na stole. Samochód? Owszem, został mi samochód – stary Opel Astra z 2005 roku, który ledwo odpalał zimą.
Kiedy przyszło do podziału majątku, Paweł nie chciał niczego – bo już miał nowe życie. Wynajął mieszkanie razem z nową partnerką, a ja zostałam sama z dzieckiem i długami. Musiałam sprzedać część biżuterii po babci, żeby zapłacić za prąd i kupić Zosi nowe buty na zimę.
Najgorsze były jednak rozmowy z panią Haliną. – Marta, powinnaś być szczęśliwa, że Paweł cię nie zostawił bez niczego – powtarzała przy każdej okazji. – Mógłby zabrać wszystko! Ale on jest dobrym człowiekiem.
Czasem miałam wrażenie, że ona naprawdę wierzy w tę bajkę o szlachetnym synu. Może tak jej łatwiej żyć? Może nie chce widzieć prawdy o tym, jak bardzo jej syn mnie zranił?
Zosia pytała czasem: – Mamo, dlaczego tata już z nami nie mieszka? Dlaczego nie przychodzi na moje przedstawienia w szkole? Co mam jej powiedzieć? Że tata wybrał nowe życie? Że zostawił nas dla innej kobiety?
Pewnego dnia Zosia wróciła ze szkoły zapłakana. – Koleżanki mówiły, że tata cię zostawił i że jesteśmy biedne…
Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę jej poczuć się gorszą przez decyzje dorosłych.
Minęły miesiące. Nauczyłam się żyć sama. Spłaciłam część długów, znalazłam dodatkową pracę wieczorami jako korepetytorka angielskiego. Zosia zaczęła chodzić na zajęcia plastyczne i znów się uśmiechała.
Ale za każdym razem, gdy spotykam panią Halinę na klatce schodowej lub w sklepie spożywczym pod blokiem, czuję ten sam ból i złość. Ona wciąż opowiada wszystkim o „szlachetnym rozwodzie” swojego syna. O tym, jak zostawił mi wszystko i odszedł z walizką.
Czasem mam ochotę powiedzieć jej całą prawdę prosto w twarz: – Pani Halino, pani syn nie jest bohaterem tej historii. On uciekł od odpowiedzialności i zostawił nas samych z problemami.
Ale wiem też, że ludzie wolą wierzyć w piękne historie niż w brudną prawdę o życiu.
Dziś patrzę na siebie w lustrze i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. Może nie mam już złudzeń co do ludzi i ich opowieści, ale mam siebie i moją córkę.
Czasem zastanawiam się: czy lepiej żyć w iluzji i wierzyć w bajki opowiadane przez innych? Czy może lepiej znać prawdę – nawet jeśli boli?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?