Między miłością a pieniędzmi: Historia rodzinna z warszawskiego blokowiska

– Znowu jej wysłałaś pieniądze? – głos Pawła rozbrzmiał w kuchni jak trzask łamanej gałęzi. Stał oparty o framugę drzwi, z kubkiem zimnej kawy w dłoni, patrząc na mnie z wyrzutem.

Zamarłam z telefonem w ręku. Jeszcze przed chwilą rozmawiałam z mamą. Płakała. Znowu nie starczyło jej do pierwszego. Wiem, że Paweł nie rozumie, jak to jest być córką kobiety, która całe życie walczyła o każdy grosz. Ale czy to powód, by się na mnie złościć?

– Musiała zapłacić za leki, Paweł – odpowiedziałam cicho. – Wiesz, że jej emerytura ledwo wystarcza na czynsz.

– A my? My też mamy rachunki! – podniósł głos. – Chcesz, żebym jeszcze raz tłumaczył się przed bankiem, dlaczego nie mamy na ratę kredytu?

Wiedziałam, że to nie jest tylko o pieniądze. To był nasz trzeci taki wieczór w tym tygodniu. Odkąd urodziła się Zosia, wszystko się zmieniło. Każda złotówka była liczona dwa razy. Ale mama… Mama zawsze była dla mnie wszystkim.

Pamiętam, jak wracałam ze szkoły do naszego mieszkania na Pradze. Mama czekała z herbatą i kanapkami z pasztetem. Ojciec odszedł, gdy miałam siedem lat. Zostawił nas z długami i pustką w szafie po swojej stronie łóżka. Mama nigdy nie narzekała. Pracowała w sklepie mięsnym, potem sprzątała klatki schodowe. Często widziałam jej spuchnięte dłonie i zmęczone oczy.

– Nie rozumiesz – szepnęłam do Pawła. – Ona nie ma nikogo oprócz mnie.

– A ja? – zapytał gorzko. – Ja się nie liczę?

Zamilkłam. W tej chwili poczułam się rozdarta na pół.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam przez ścianę cichy płacz Zosi. Paweł przewracał się z boku na bok, udając, że śpi. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem złą żoną? Czy powinnam wybrać między matką a mężem?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie siostra Pawła, Anka.

– Słuchaj, Marta… Paweł mówił mi, że znowu się kłócicie przez twoją mamę. Może powinnaś trochę odpuścić? Wiesz, on też ma swoje granice.

Poczułam ukłucie w sercu. Anka zawsze była po stronie brata. Ale czy ktoś naprawdę rozumie, jak to jest być jedyną podporą dla schorowanej matki?

Po południu poszłam do mamy. Mieszkała w tym samym bloku co kiedyś, tylko piętro wyżej – bo tam było taniej.

– Martuśka, nie płacz – powiedziała, gdy zobaczyła moje oczy. – Ja sobie poradzę. Nie chcę być ciężarem.

– Mamo, nie mów tak…

– Twój Paweł ma rację – westchnęła ciężko. – Ty masz swoją rodzinę.

Usiadłyśmy razem przy kuchennym stole. Mama wyciągnęła stare zdjęcia: ja w fartuszku szkolnym, ona młoda i uśmiechnięta, jeszcze przed chorobą taty.

– Pamiętasz, jak ci obiecałam, że nigdy cię nie zostawię? – zapytała cicho.

Przytaknęłam ze łzami w oczach.

– Teraz ty masz swoje dziecko. Nie możesz ciągle wybierać między mną a nim.

Wróciłam do domu późno. Paweł siedział w salonie przy komputerze.

– Przepraszam – powiedziałam cicho.

Spojrzał na mnie długo.

– Ja też przepraszam – odpowiedział w końcu. – Po prostu boję się o naszą przyszłość.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Potem Paweł podszedł i objął mnie mocno.

– Może spróbujemy znaleźć jakieś rozwiązanie? – zaproponował. – Może twoja mama mogłaby dostać jakąś pomoc z opieki społecznej?

Zadzwoniłam do MOPS-u następnego dnia. Okazało się, że mama może dostać zasiłek pielęgnacyjny i dofinansowanie do leków. Było to niewiele, ale każda złotówka się liczyła.

Przez kolejne tygodnie uczyliśmy się z Pawłem rozmawiać o pieniądzach bez krzyku i łez. Czasem było trudno – zwłaszcza gdy mama dzwoniła wieczorem i mówiła: „Martuśka, przepraszam…”.

Najgorszy był dzień, gdy Zosia zachorowała na zapalenie płuc i musieliśmy wydać wszystkie oszczędności na leki i prywatnego lekarza. Wtedy mama przyszła do nas z kopertą pełną banknotów – jej ostatnie oszczędności.

– Weźcie to dla Zosi – powiedziała stanowczo.

Nie chciałam przyjąć tych pieniędzy, ale Paweł spojrzał na mnie i skinął głową.

– Dziękujemy, mamo – powiedział cicho.

Tamtego wieczoru siedzieliśmy razem przy stole: ja, Paweł, mama i Zosia śpiąca w swoim łóżeczku. Po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.

Ale czy to już koniec naszych problemów? Czy można naprawdę pogodzić lojalność wobec rodziny z miłością do własnego domu? Czy ktoś z was też musiał wybierać między bliskimi? Jak sobie z tym poradziliście?