Cztery ściany, tysiąc wspomnień: Czy potrafię zostawić wszystko za sobą?

— Mamo, proszę cię, nie możesz tu zostać sama na starość! — głos Michała drżał od emocji, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. Stał w mojej kuchni, tej samej, w której uczyłam go lepić pierogi, a teraz patrzył na mnie z rozpaczą i złością. — W Gdańsku będziesz miała mnie, wnuki, wszystko, czego potrzebujesz.

Zamiast odpowiedzieć, spojrzałam przez okno na znajome dachy Warszawy. Tu, na czwartym piętrze starej kamienicy przy ulicy Wilczej, przeżyłam całe swoje dorosłe życie. Każdy kąt tego mieszkania miał swoją historię. W salonie jeszcze stało pianino po moim mężu, Andrzeju. Czasem łapałam się na tym, że słyszę jego cichy śmiech albo dźwięk klawiszy, choć przecież nie żyje już od dziesięciu lat.

— Mamo, nie rozumiesz? — Michał podniósł głos. — Tu nie ma już dla ciebie przyszłości! — Uderzył dłonią w stół. — Przestań żyć przeszłością!

Zacisnęłam palce na filiżance herbaty. Przeszłość… Przecież to ona mnie trzymała przy życiu przez te wszystkie lata. Po śmierci Andrzeja tylko wspomnienia nie pozwoliły mi się rozpaść. Każdy mebel, każda rysa na parkiecie była jak plaster na ranę.

— Michałku… — zaczęłam cicho. — Ty masz swoją rodzinę, swoje życie. Ja mam tu wszystko, co kocham.

— To tylko rzeczy! — przerwał mi gwałtownie. — Mamo, to tylko rzeczy! — Jego oczy zaszkliły się łzami.

Wtedy przypomniałam sobie noc, kiedy Andrzej wrócił z pracy później niż zwykle. Był zmęczony, ale uśmiechnął się do mnie i powiedział: „Wiesz, Zosiu, dom to nie ściany. Dom to my.”

Ale co jeśli on się mylił? Co jeśli dom to właśnie te ściany, które widziały nasze szczęście i nasz ból?

Po wyjściu Michała długo siedziałam w ciszy. Wzięłam do ręki stary album ze zdjęciami. Na pierwszym zdjęciu byliśmy wszyscy razem: ja, Andrzej i mały Michał z rozczochranymi włosami. Pamiętam ten dzień – pierwszy dzień szkoły Michała. Andrzej wtedy powiedział: „Zrobimy mu najlepsze dzieciństwo na świecie.”

Czy udało nam się? Michał zawsze był ambitny, uparty jak osioł. Po studiach wyjechał do Gdańska za pracą. Tam poznał Kasię, tam urodziły się moje wnuki – Zosia i Franek. Widziałam ich rzadko, tylko na święta albo przez ekran telefonu.

Czułam się rozdarta. Z jednej strony tęskniłam za rodziną, z drugiej – bałam się utraty siebie. Bo kim będę bez tego mieszkania? Bez tych wspomnień?

Następnego dnia przyszła sąsiadka, pani Halina.

— Zosiu, słyszałam rozmowę z Michałem… — zaczęła niepewnie.

— On chce, żebym sprzedała mieszkanie i przeprowadziła się do Gdańska — powiedziałam bez ogródek.

Pani Halina westchnęła ciężko.

— Ja też kiedyś myślałam o wyprowadzce do córki do Poznania… Ale wiesz co? Tu mam swoje życie. Tu mnie znają. Tam byłabym tylko starą matką na doczepkę.

Te słowa zapadły mi w pamięć. Czy naprawdę bym tam pasowała? Czy nie stałabym się ciężarem?

Wieczorem zadzwoniła Kasia.

— Mamo Zosiu, Michał bardzo się martwi… My naprawdę chcemy ci pomóc.

— Wiem, Kasiu… Ale ja… ja nie wiem, czy potrafię zostawić to wszystko.

— Może spróbuj przyjechać na kilka tygodni? Zobaczysz wnuki, odpoczniesz od Warszawy…

Obiecałam, że się zastanowię.

Przez kolejne dni chodziłam po mieszkaniu jak duch. Dotykałam ścian, głaskałam stare książki Andrzeja, przeglądałam dziecięce rysunki Michała. Każdy przedmiot był jak kotwica trzymająca mnie tu na siłę.

Pewnej nocy obudził mnie hałas na klatce schodowej – ktoś próbował włamać się do piwnicy. Przez chwilę ogarnął mnie paniczny strach. Co by było, gdyby coś mi się stało? Kto by mnie znalazł?

Rano spojrzałam w lustro – zobaczyłam zmęczoną twarz kobiety, która boi się zmian bardziej niż samotności.

W niedzielę poszłam na spacer po okolicy. Przechodziłam obok parku, gdzie kiedyś bawił się Michał. Teraz huśtawki były puste, a ławki zajmowali obcy ludzie. Poczułam się nagle obca we własnym świecie.

Wieczorem zadzwonił Michał.

— Mamo… przepraszam za tamten ton. Po prostu się boję o ciebie.

— Ja też się boję — wyszeptałam. — Boję się zostawić wszystko za sobą.

— Może spróbuj przyjechać na próbę? Nie musisz od razu sprzedawać mieszkania.

Zgodziłam się. Spakowałam walizkę i pojechałam do Gdańska na dwa tygodnie.

Było inaczej niż myślałam – dzieci biegały po domu, Kasia była ciepła i serdeczna, Michał starał się jak mógł. Ale czułam się jak gość we własnej rodzinie. Brakowało mi ciszy mojego mieszkania, zapachu starych książek i widoku warszawskich dachów o zmierzchu.

Po powrocie usiadłam w salonie i długo płakałam. Wiedziałam już jedno – nie jestem gotowa na taką zmianę. Może kiedyś… Ale jeszcze nie teraz.

Michał zrozumiał. Przestał naciskać. Częściej dzwonił, czasem przyjeżdżał z dziećmi na weekendy.

A ja? Nadal żyję między czterema ścianami pełnymi wspomnień – czasem szczęśliwa, czasem przerażona przyszłością.

Czy można naprawdę zacząć od nowa po siedemdziesiątce? Czy dom to ludzie czy miejsce? A może jedno i drugie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?