Sofa „Marzenie” – historia o miłości, samotności i dorastaniu

– Zosia, nie możesz tu zostać. Mama wraca jutro rano – Marek patrzył na mnie z niepokojem, jakby sam nie wierzył w to, co mówi.

Siedziałam na naszej sofie „Marzenie”, tej samej, na której przez całe lato śmialiśmy się, oglądaliśmy filmy i szeptaliśmy sobie do ucha rzeczy, których nie odważylibyśmy się powiedzieć nikomu innemu. Ta sofa była naszym azylem, miejscem, gdzie świat przestawał istnieć. Ale teraz, we wrześniowy wieczór, czułam, jakby ktoś powoli wyciągał spod nas dywan bezpieczeństwa.

– Przecież jeszcze wczoraj mówiłeś, że mama zostaje u cioci w Gdańsku do niedzieli – odpowiedziałam cicho, próbując ukryć rozczarowanie.

Marek wzruszył ramionami. – Zadzwoniła. Coś się stało z kotem. Wiesz, jaka ona jest. Nie chce mnie tu z tobą zostawić.

Zamilkliśmy. W pokoju unosił się zapach kawy i ciepłego koca, którym się przykryliśmy. Przez okno wpadało ostatnie ciepłe światło wrześniowego popołudnia. Za kilka dni miało zacząć padać i wiedziałam, że te nasze wspólne wieczory będą coraz rzadsze.

Marek i ja byliśmy razem od dwóch lat. Poznaliśmy się na uczelni – on studiował informatykę, ja psychologię. Był cichy, zamknięty w sobie, ale przy mnie potrafił się otworzyć. Jego mama, pani Halina, była wdową. Miała swoje zasady i swoje lęki. Nie ufała ludziom, a już na pewno nie ufała dziewczynie swojego syna.

Latem wszystko było prostsze. Pani Halina wyjeżdżała na działkę albo do przyjaciółki do Gdańska. Wtedy Marek dzwonił do mnie późnym wieczorem:

– Zosiu, przyjedź. Mam dla ciebie miejsce na „Marzeniu”.

Przyjeżdżałam z plecakiem pełnym książek i marzeń. Gotowaliśmy razem makaron z pesto, piliśmy tanie wino i rozmawialiśmy do świtu. Czasem płakaliśmy ze śmiechu, czasem po prostu milczeliśmy, trzymając się za ręce.

Ale lato minęło. Wrzesień jeszcze dawał nam złudzenie wolności, ale wiedziałam, że to się skończy. Pani Halina przestała wyjeżdżać na działkę co weekend. Zaczęła coraz częściej zostawać w domu – mówiła, że źle się czuje sama na działce, że boi się złodziei. Ale ja wiedziałam, że chodzi o coś innego.

Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi kuchni:

– Marek, nie chcę tej dziewczyny w moim domu. Nie znam jej rodziny. Nie wiem, czego od ciebie chce.

– Mamo, Zosia jest moją dziewczyną. Kocham ją.

– Miłość to nie wszystko! – krzyknęła pani Halina. – Najpierw studia, potem praca! Nie będziesz się bawił w dorosłość pod moim dachem!

Zamarłam. Poczułam się jak intruz. Jakby cała ta sofa „Marzenie” była tylko wypożyczona na chwilę.

Od tamtej pory nasze spotkania stały się coraz rzadsze i coraz bardziej nerwowe. Marek był rozdarty między mną a matką. Ja próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku, ale coraz częściej płakałam po nocach.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja mama:

– Zosiu, wrócisz dziś na noc? Tata pytał o ciebie.

Nie miałam siły tłumaczyć jej wszystkiego. Moi rodzice byli zwyczajni – tata pracował w urzędzie miasta, mama była nauczycielką biologii w liceum. Mieli swoje problemy: kredyt hipoteczny, kłótnie o pieniądze i wieczne zmęczenie. Ale kochali mnie i chcieli dla mnie dobrze.

Zaczęłam coraz częściej wracać do domu rodziców. Marek dzwonił rzadziej. Pisał krótkie wiadomości:

„Przepraszam. Mama znowu ma migrenę.”
„Nie mogę dziś wyjść.”
„Może w przyszłym tygodniu?”

Czułam się coraz bardziej samotna. Sofa „Marzenie” stała pusta w jego pokoju – czasem wyobrażałam sobie, że ktoś inny tam siedzi, że Marek już mnie nie kocha.

Któregoś dnia postanowiłam pojechać do niego bez zapowiedzi. Pani Halina otworzyła mi drzwi z chłodnym uśmiechem:

– Marek jest zajęty nauką. Nie powinnaś go rozpraszać.

Próbowałam się uśmiechnąć:

– Chciałam tylko oddać mu książkę.

– Zostaw ją tutaj – powiedziała stanowczo i zamknęła drzwi przed moim nosem.

Wróciłam do domu z poczuciem upokorzenia i gniewu. Przez kilka dni nie odbierałam telefonów od Marka. W końcu przyszedł pod moje okno wieczorem:

– Zosiu… Przepraszam cię za wszystko. Nie wiem już sam… Mama mnie potrzebuje… Ale ja też cię potrzebuję.

Patrzyłam na niego długo w milczeniu. Widziałam w jego oczach strach i bezradność.

– Marek… Ja też cię kocham – wyszeptałam – ale nie mogę być zawsze tą drugą.

Objął mnie mocno i długo staliśmy tak w ciemności.

Minęły tygodnie. Nasz związek zaczął się rozpadać pod ciężarem niedopowiedzeń i rodzinnych konfliktów. Sofa „Marzenie” stała się symbolem tego wszystkiego, czego pragnęliśmy i czego nie mogliśmy mieć.

Czasem myślę o tamtym lecie – o śmiechu, o winie i o tym poczuciu wolności na starej sofie w pokoju Marka. Zastanawiam się: czy można ocalić miłość w świecie pełnym lęków i oczekiwań innych ludzi? Czy dorastanie zawsze musi boleć?