Nigdy nie jest za późno na cud: Moje macierzyństwo w wieku 68 lat
— Jadwiga, czy ty naprawdę oszalałaś? — głos mojej siostry Marii rozbrzmiewał w kuchni, odbijając się od kafelków jak echo. Stałam przy oknie, patrząc na szare, listopadowe niebo nad Warszawą, a w moich rękach drżała filiżanka herbaty. — Masz sześćdziesiąt osiem lat! Co ty sobie wyobrażasz?
Nie odpowiedziałam od razu. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia: dziesiątki lat prób, łez, wizyt u lekarzy, spojrzeń pełnych współczucia i szeptów za plecami. „Jadwiga? Taka porządna kobieta, a dzieci nie ma…”. Nawet mój mąż, Stanisław, po latach przestał o tym rozmawiać. Pogodziliśmy się z losem. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Ale kiedy Stanisław zmarł dwa lata temu, poczułam pustkę, której nie potrafiłam niczym wypełnić. Dni ciągnęły się jeden za drugim, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że rozmawiam sama ze sobą. Pewnego dnia w telewizji zobaczyłam reportaż o kobiecie z Poznania, która urodziła dziecko po sześćdziesiątce dzięki in vitro. Coś we mnie pękło. Może to była ostatnia iskra nadziei?
— Maria, wiem, co robię — powiedziałam cicho, ale stanowczo. — To moja decyzja.
Siostra patrzyła na mnie z niedowierzaniem. — A co ludzie powiedzą? Przecież to nienaturalne! Myślisz, że dasz radę wychować dziecko w tym wieku?
Wiedziałam, że nie przekonam jej słowami. Ale ja już podjęłam decyzję.
Pierwsze wizyty w klinice były jak wejście do innego świata. Młode pary, kobiety z brzuszkami, mężczyźni ściskający dłonie swoich żon. Ja — siwa, zmęczona życiem wdowa — czułam się tam jak intruz. Lekarz spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
— Pani Jadwigo, muszę być szczery: szanse są minimalne. To bardzo ryzykowne dla zdrowia.
— Proszę spróbować — odpowiedziałam tylko.
Przez kolejne miesiące żyłam między nadzieją a rozpaczą. Hormony sprawiały, że płakałam bez powodu. Czułam się samotna jak nigdy dotąd. Maria przestała do mnie dzwonić. Sąsiadki zaczęły szeptać na klatce schodowej.
— Widzisz tę Jadwigę? Podobno chce mieć dziecko! — usłyszałam pewnego dnia pod sklepem.
Najgorsze były noce. Leżałam w łóżku i zastanawiałam się, czy nie popełniam największego błędu życia. Ale wtedy myślałam o Stanisławie. O tym, jak bardzo pragnąłby zobaczyć mnie szczęśliwą.
I stało się. Po kilku nieudanych próbach test ciążowy pokazał dwie kreski. Nie wierzyłam własnym oczom. Zadzwoniłam do Marii.
— Jestem w ciąży — powiedziałam przez łzy.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Jadwiga… ja… nie wiem, co powiedzieć.
Ciąża była trudna. Lekarze bali się komplikacji, ja bałam się każdego dnia. Ale kiedy pierwszy raz usłyszałam bicie serca mojego dziecka na USG, poczułam coś, czego nie da się opisać słowami.
Poród był dramatyczny. Cesarskie cięcie, komplikacje… Przez chwilę myślałam, że nie przeżyję. Ale kiedy położna położyła mi na piersi maleńką Zosię, świat zatrzymał się w miejscu.
Patrzyłam na nią i płakałam. Miała czarne włoski i maleńkie dłonie zaciskające się na moim palcu.
Maria przyszła do szpitala dopiero po kilku dniach.
— Przepraszam cię — powiedziała cicho. — Bałam się o ciebie… Ale widzę, że jesteś szczęśliwa.
Spojrzałam na nią przez łzy.
— To największy cud mojego życia.
Dziś Zosia ma trzy miesiące. Każdy dzień jest walką: z własnym zmęczeniem, z opinią ludzi, z lękiem o przyszłość córki. Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: „Czy będę przy niej wystarczająco długo? Czy dam radę być dobrą matką?” Są chwile zwątpienia i samotności, ale są też momenty czystej radości — kiedy Zosia uśmiecha się do mnie po raz pierwszy albo zasypia przy moim sercu.
Ludzie nadal patrzą na mnie z niedowierzaniem lub politowaniem. Ale ja wiem jedno: nigdy nie jest za późno na miłość i nadzieję.
Czy naprawdę wiek powinien decydować o tym, kto może być rodzicem? Czy społeczeństwo ma prawo odbierać nam marzenia tylko dlatego, że jesteśmy inni? Ciekawa jestem waszych opinii…