Nie wiedziałem o jej istnieniu do dziś, ale nie oddam jej do domu dziecka. Jest moją córką.

– Nie wiedziałem o jej istnieniu do dzisiaj. Do domu dziecka jej oddawać? To moja córka – powiedziałem, czując jak głos drży mi w gardle. Krysia stała przy kuchence, mieszając zupę, a jej ręka nagle zamarła w powietrzu. Przez chwilę w kuchni panowała cisza tak gęsta, że słyszałem tylko własne serce bijące jak oszalałe.

Jeszcze godzinę temu byłem przekonany, że moje życie jest poukładane. Dziesięć lat z Krysią – szczęśliwe, spokojne lata. Na początku nie śpieszyliśmy się z dzieckiem, dobrze nam było we dwoje. Krysia chciała najpierw popracować, zdobyć doświadczenie. Marzyła o posadzie w prestiżowej kancelarii prawniczej w centrum Warszawy. Ja prowadziłem własną firmę budowlaną – nie było nam źle. Czasem tylko czułem, że czegoś brakuje, ale nie naciskałem. Wiedziałem, że kiedyś przyjdzie czas na rodzinę.

Dziś wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Krysia przygotowywała kolację i nuciła pod nosem starą piosenkę Anny Jantar. Wydawało się, że wszystko jest jak zawsze. Aż zadzwonił domofon. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem kobietę, której twarz wydawała mi się znajoma, choć nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Obok niej stała dziewczynka – może siedmioletnia, z wielkimi oczami i jasnymi włosami splecionymi w dwa warkocze.

– Pan Marek Nowak? – zapytała kobieta. Skinąłem głową.

– To jest Zosia. Jest pana córką – powiedziała bez cienia emocji.

Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Przez chwilę nie mogłem złapać tchu.

– To jakiś żart? – wykrztusiłem.

– Nie – odpowiedziała spokojnie. – Zosia potrzebuje domu. Jej mama… moja siostra… zmarła miesiąc temu. Nie mamy nikogo więcej.

Zosia patrzyła na mnie z niepokojem, ściskając w ręku pluszowego misia. Wtedy coś we mnie pękło. Nie mogłem jej zostawić.

Krysia weszła do przedpokoju, kiedy kobieta już wychodziła. Spojrzała na mnie pytająco, potem na dziewczynkę.

– Marek? Co się dzieje?

– To… to moja córka – powiedziałem cicho.

Krysia pobladła. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

Wieczorem siedzieliśmy przy stole. Zosia jadła zupę powoli, nie podnosząc wzroku znad talerza. Krysia próbowała się uśmiechać, ale widziałem, jak bardzo jest spięta.

– Skąd ona się wzięła? – zapytała w końcu Krysia, kiedy Zosia poszła do łazienki.

Opowiedziałem jej wszystko: o tamtej nocy sprzed lat, jeszcze zanim poznałem Krysię. O krótkim romansie z Magdą – siostrą tej kobiety, która dziś przyniosła mi Zosię. O tym, że nigdy nie wiedziałem o dziecku.

– I co teraz? – zapytała Krysia szeptem.

– Nie oddam jej do domu dziecka – powtórzyłem stanowczo. – Jest moją córką.

Krysia odsunęła talerz i wyszła z kuchni bez słowa.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Krysia unikała mnie i Zosi. Widziałem, jak patrzy na dziewczynkę z mieszaniną żalu i gniewu. Próbowałem rozmawiać z Krysią, tłumaczyć jej wszystko jeszcze raz, ale ona zamykała się w sobie coraz bardziej.

Zosia była cicha i wycofana. Bała się nowych sytuacji, nie chciała wychodzić z pokoju. Czasem słyszałem jej cichy płacz przez drzwi. Próbowałem ją pocieszać, opowiadać bajki na dobranoc, ale czułem się bezradny.

Pewnego wieczoru usłyszałem rozmowę Krysi przez telefon:

– Nie wiem, co robić, mamo… On chce ją zatrzymać… Tak, wiem, że to jego dziecko… Ale ja nie jestem gotowa… Nie wiem, czy potrafię ją pokochać…

Zrozumiałem wtedy, jak bardzo ta sytuacja ją przerasta.

Minęły tygodnie. Zosia zaczęła się trochę otwierać – rysowała obrazki dla mnie i dla Krysi, pomagała mi podlewać kwiaty na balkonie. Ale Krysia coraz częściej wracała późno z pracy albo zamykała się w sypialni pod pretekstem migreny.

W końcu pewnego dnia usiadła naprzeciwko mnie przy stole i powiedziała:

– Marek… Ja nie dam rady tak żyć. Próbowałam… Ale nie potrafię zaakceptować tego wszystkiego. Potrzebuję czasu… Muszę wyjechać do mamy na jakiś czas.

Nie próbowałem jej zatrzymywać. Wiedziałem, że musi poukładać sobie wszystko w głowie.

Zostałem sam z Zosią. Było ciężko – musiałem nauczyć się wszystkiego od nowa: jak zaplatać warkocze, jak pomagać przy zadaniach domowych, jak pocieszać po koszmarach sennych. Czasem miałem ochotę krzyczeć ze zmęczenia i bezsilności. Ale patrząc na Zosię widziałem w niej siebie – te same oczy, ten sam upór.

Po kilku miesiącach Krysia wróciła. Była inna – spokojniejsza, bardziej zamknięta w sobie.

– Chcę spróbować jeszcze raz – powiedziała cicho. – Ale musisz mi pomóc…

Zgodziłem się bez wahania.

Dziś mija rok od tamtego dnia, kiedy Zosia pojawiła się w naszym życiu. Nadal nie jest łatwo – bywają dni lepsze i gorsze. Ale wiem jedno: nie żałuję swojej decyzji ani przez chwilę.

Czasem zastanawiam się: czy można pokochać kogoś od pierwszego wejrzenia tylko dlatego, że jest twoim dzieckiem? Czy miłość naprawdę wszystko wybacza? Może to właśnie te najtrudniejsze wybory pokazują nam, kim naprawdę jesteśmy.