Zakochałam się w 60. roku życia. Sprzedawał warzywa na targu, a ukradł moje serce

– Poproszę dwie marchewki i pietruszkę, ale taką pachnącą, jak z ogrodu – powiedziałam, starając się ukryć drżenie głosu. Sama nie wiem, czemu to powiedziałam. Może z tęsknoty za dawnymi czasami, może z potrzeby rozmowy.

Spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi, uśmiechnął się szeroko i odpowiedział: – Dla pani zawsze znajdzie się coś wyjątkowego. – Jego głos był ciepły, a spojrzenie tak przenikliwe, że poczułam się naga, jakby widział całą moją samotność.

Miałam sześćdziesiąt lat. Od śmierci mojego męża, Andrzeja, minęło już osiem lat. Dzieci dorosły, wyprowadziły się – Ania do Warszawy, Tomek do Poznania. Zostałam sama w naszym mieszkaniu na Pradze. Każdy dzień był podobny do poprzedniego: kawa rano, spacer z psem sąsiadki, zakupy na targu, wieczorem książka lub serial. Życie płynęło powoli, jakby ktoś wcisnął pauzę.

Tego dnia wszystko się zmieniło. Ten uśmiech, ten głos…

– Jestem Janek – przedstawił się, pakując warzywa do papierowej torby. – A pani?

– Zofia – odpowiedziałam, czując rumieniec na policzkach.

– Piękne imię. Takie… klasyczne.

Zaśmiałam się nerwowo. Dawno nikt nie mówił do mnie w taki sposób. Wzięłam torbę i odeszłam, ale przez cały dzień myślałam tylko o nim.

Następnego tygodnia poszłam na targ wcześniej niż zwykle. Janek już był, układał pomidory na drewnianej skrzynce.

– Dzień dobry, pani Zofio! – zawołał z daleka.

– Dzień dobry…

Zaczęliśmy rozmawiać. O pogodzie, o warzywach, o tym, jak kiedyś wszystko smakowało inaczej. Okazało się, że Janek jest wdowcem od pięciu lat. Ma syna w Gdańsku, ale mieszka sam w małym domku pod Warszawą. Przyjeżdża na targ codziennie od świtu.

Z tygodnia na tydzień nasze rozmowy stawały się coraz dłuższe. Czasem przynosił mi jabłko „na spróbowanie”, czasem opowiadał dowcipy tak stare, że aż śmieszne. Zaczęłam czekać na te spotkania jak dziecko na Boże Narodzenie.

Pewnego dnia zaproponował kawę po pracy.

– Może pójdziemy gdzieś razem? – zapytał nieśmiało.

Serce mi zabiło mocniej. Przez chwilę chciałam odmówić – przecież nie wypada… Ale potem pomyślałam: a co mi szkodzi?

Usiedliśmy w małej kawiarni przy rondzie Wiatraczna. Rozmawialiśmy godzinami. O wszystkim i o niczym. O tym, jak trudno być samemu. Jak dzieci rzadko dzwonią. Jak czasem człowiek boi się przyszłości.

Po powrocie do domu zadzwoniła Ania.

– Mamo, co u ciebie? – zapytała rutynowo.

– Byłam na kawie z kolegą z targu – odpowiedziałam bez namysłu.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Z kim?!

– Z Jankiem. Sprzedaje warzywa na targu.

– Mamo… Ty chyba żartujesz? Przecież ty masz sześćdziesiąt lat! – usłyszałam w jej głosie niedowierzanie i coś jeszcze – może lęk?

– I co z tego? – zapytałam spokojnie.

– No nie wiem… Po prostu… Nie spodziewałam się tego po tobie.

Rozłączyła się szybko. Poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę jestem już za stara na miłość?

Kolejne tygodnie były pełne emocji. Spotykaliśmy się z Jankiem coraz częściej: spacerowaliśmy po Saskiej Kępie, chodziliśmy do kina „Syrena”, gotowaliśmy razem obiady w mojej kuchni. Czułam się młodsza o dwadzieścia lat.

Ale dzieci nie mogły tego zaakceptować.

Tomek zadzwonił pewnego wieczoru:

– Mamo, co ty wyprawiasz? Ludzie gadają…

– A co mnie obchodzą ludzie? – odpowiedziałam ostrożnie.

– No ale… On jest zwykłym handlarzem! Co ty w nim widzisz?

Zacisnęłam pięści ze złości.

– Widzisz, Tomku… On jest dobrym człowiekiem. I sprawia, że znów chce mi się żyć.

Nie rozumieli mnie. Przestali dzwonić tak często. Czułam ich dystans przez telefon, ich chłód podczas krótkich wizyt.

Pewnego dnia Ania przyjechała bez zapowiedzi.

– Musimy porozmawiać – powiedziała od progu.

Usiadłyśmy w kuchni. Ania patrzyła na mnie surowo.

– Mamo… Ty naprawdę myślisz o nim poważnie?

– Tak – odpowiedziałam cicho.

– Ale przecież tata…

Zacisnęłam powieki.

– Tata nie wróci. Byłam sama osiem lat. Chcę być szczęśliwa.

Ania rozpłakała się nagle.

– Boję się o ciebie…

Przytuliłam ją mocno.

– Nie musisz się bać. Janek jest dobry. I kocha mnie taką, jaka jestem.

Po tej rozmowie coś pękło między nami. Ania zaczęła częściej dzwonić, pytać o Janka. Tomek milczał przez kilka miesięcy, aż w końcu przysłał SMS-a: „Jeśli jesteś szczęśliwa, to ja też”.

Z Jankiem było coraz lepiej. Pojechaliśmy razem nad morze – pierwszy raz od lat poczułam wiatr we włosach i smak życia na ustach. Śmialiśmy się jak dzieci, trzymaliśmy za ręce na plaży w Jastarni.

Ale życie nie jest bajką.

Pewnego dnia Janek zasłabł na targu. Zadzwonili do mnie ze szpitala – serce odmówiło posłuszeństwa.

Siedziałam przy jego łóżku przez całą noc, trzymając go za rękę.

– Zosiu… Nie bój się żyć – wyszeptał słabo.

Płakałam jak dziecko.

Janek wrócił do zdrowia po kilku tygodniach rehabilitacji. Ale ja już wiedziałam: każda chwila jest cenna.

Dziś mam 62 lata i wiem jedno: nigdy nie jest za późno na miłość. Nawet jeśli dzieci patrzą krzywo, nawet jeśli sąsiedzi plotkują, nawet jeśli serce czasem boli ze strachu przed stratą.

Czy warto było zaryzykować? Czy lepiej żyć ostrożnie i samotnie? A może każda miłość jest cudem – bez względu na wiek?