Tamtej nocy wyrzuciłam syna i synową z domu – granica, której nie pozwoliłam przekroczyć
– Mamo, nie możesz tak po prostu nas wyrzucić! – głos Pawła drżał, a w oczach miał łzy, których nie widziałam u niego od dzieciństwa.
Stałam w korytarzu, trzymając w rękach ich walizki. Serce waliło mi jak młot, a dłonie miałam zimne jak lód. Za drzwiami słychać było szum samochodów na ulicy, a w domu panowała cisza tak gęsta, że aż bolało mnie w uszach. Synowa, Ania, stała za Pawłem z zaciśniętymi ustami. Nawet na mnie nie patrzyła.
– Możesz mnie nienawidzić, Pawle – powiedziałam cicho – ale nie pozwolę, żebyście dalej mnie ranili. To mój dom. Moje zasady.
Nie tak wyobrażałam sobie starość. Zawsze marzyłam o tym, że będziemy żyć razem, wspierać się nawzajem. Kiedy Paweł po śmierci męża wrócił do mnie z Anią, czułam ulgę. Nie będę sama. Pomogę im stanąć na nogi. Ale z czasem wszystko zaczęło się sypać.
Najpierw były drobiazgi – brudne naczynia zostawiane w zlewie, głośne rozmowy do późna, niekończące się pretensje o rachunki. Potem przyszły poważniejsze sprawy: Paweł stracił pracę i całymi dniami siedział przed komputerem, grając w gry. Ania wracała późno z pracy i rzucała torbę na podłogę, nie odzywając się do nikogo. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Próbowałam rozmawiać. – Może poszukasz pracy? – pytałam Pawła delikatnie.
– Daj mi spokój, mamo! – krzyczał. – Nie rozumiesz, jak jest ciężko!
Ania tylko wzdychała i przewracała oczami. Czułam się coraz bardziej zbędna. Zaczęłam się bać wracać do domu po zakupach. Bałam się własnego syna i jego żony.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię. Krzyczeli na siebie tak głośno, że sąsiedzi zaczęli pukać w ścianę. Wybiegłam z pokoju i zobaczyłam Pawła stojącego nad Anią z zaciśniętymi pięściami.
– Przestańcie! – krzyknęłam. – To mój dom! Tu się nie bije!
Paweł spojrzał na mnie z pogardą.
– To już nie jest twój dom, mamo! My tu mieszkamy!
Coś we mnie pękło. Przez całe życie byłam dla niego podporą – po śmierci ojca to ja go wychowywałam, pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. A teraz on patrzył na mnie jak na wroga.
Tej nocy nie spałam ani minuty. Siedziałam w kuchni przy zimnej herbacie i patrzyłam na zdjęcie Pawła z pierwszej komunii. Mały chłopiec z uśmiechem od ucha do ucha… Gdzie on się podział?
Nad ranem podjęłam decyzję. Muszę postawić granicę. Dla siebie. Dla nich.
Kiedy weszli do kuchni, powiedziałam spokojnie:
– Musicie się wyprowadzić. Daję wam tydzień.
Paweł wybuchnął śmiechem.
– I co? Wyrzucisz własnego syna na bruk?
– Jeśli trzeba – odpowiedziałam twardo.
Przez tydzień w domu panowała wojna. Ania przestała się do mnie odzywać, Paweł trzaskał drzwiami i rzucał mi w twarz najgorsze słowa. Bolało mnie każde z nich jak cios nożem.
Ostatniej nocy przyszli do mnie razem.
– Nie mamy gdzie pójść – powiedziała Ania cicho.
– To nie mój problem – odpowiedziałam, choć serce mi pękało.
Spakowali rzeczy w milczeniu. Kiedy zamykali za sobą drzwi, poczułam ulgę… i pustkę tak wielką, że aż zabrakło mi tchu.
Minęły trzy miesiące. Czasem widuję Pawła na ulicy – nie patrzy mi w oczy. Ania napisała mi SMS-a: „Dziękuję za wszystko”. Tylko tyle.
Często pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można kochać dziecko i jednocześnie powiedzieć „dość”? Czy postawiłam granicę za późno… czy za wcześnie?
Może wy mi powiecie: czy matka ma prawo walczyć o siebie? Czy to egoizm… czy konieczność?