Kasa na kolację i cisza za drzwiami: Moja walka o sprawiedliwość w rodzinie
— Znowu tylko kasza? — zapytał cicho mój syn Michał, patrząc na parującą miskę na stole. W jego oczach widziałam rozczarowanie, ale i przyzwyczajenie. Odpowiedziałam mu uśmiechem, choć w środku czułam, jak serce ściska mi się z bezsilności.
Za cienką ścianą słyszałam śmiech Piotra i Agnieszki. Zapach pieczonej kaczki i świeżych ziół przenikał przez drzwi ich części mieszkania. Mój brat zawsze miał szczęście — dobra praca w banku, żona z własną firmą kosmetyczną. Ja po śmierci męża zostałam sama z dwójką dzieci i matką, która coraz częściej zapominała, jak się nazywam.
— Mamo, czemu oni nigdy nas nie zapraszają? — zapytała Ania, moja córka, bawiąc się łyżką w kaszy.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież kiedyś byliśmy jedną rodziną. Wspólne obiady, święta, nawet zwykłe niedziele spędzaliśmy razem. Ale od kiedy Piotr ożenił się z Agnieszką, wszystko się zmieniło. Ona zawsze patrzyła na mnie z góry — jakbym była gorsza, bo nie mam pieniędzy, bo nie mam sukcesów.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz zamknęli drzwi przed nami. Były urodziny mamy. Przyniosłam własnoręcznie upieczony sernik, dzieci niosły laurki. Piotr stał w progu i powiedział: „Dziś tylko dla nas. Mama jest zmęczona.” Widziałam wtedy łzy w oczach mojej matki, ale nie powiedziała ani słowa.
Od tamtej pory wszystko było „tylko dla nich”. Nawet kiedy mama zachorowała i potrzebowała opieki, Agnieszka powiedziała: „Nie możemy się tym zajmować, mamy swoje sprawy.” Zostałam sama z obowiązkami, a oni zamykali się za grubymi drzwiami.
Wieczorami słyszałam ich rozmowy — o nowych restauracjach, wakacjach w Tatrach, prezentach dla znajomych. My w tym czasie liczyliśmy każdy grosz. Michał dorabiał roznosząc ulotki, Ania zbierała butelki po szkole. Ja sprzątałam klatki schodowe i szyłam ubrania na zamówienie.
Pewnego dnia nie wytrzymałam. Zapukałam do drzwi Piotra.
— Czego chcesz? — zapytała Agnieszka, nawet nie patrząc mi w oczy.
— Chciałam tylko porozmawiać… Może moglibyśmy czasem razem zjeść kolację? Dzieci bardzo za tym tęsknią.
Agnieszka prychnęła.
— My ciężko pracujemy na to, co mamy. Nie możemy się dzielić wszystkim. Poza tym… to nie nasza wina, że sobie nie radzisz.
Zamurowało mnie. Piotr stał za nią, spuścił wzrok. Nie odezwał się ani słowem.
Wróciłam do siebie i długo płakałam. Dzieci udawały, że nie widzą moich łez.
Z czasem zaczęłam nienawidzić dźwięku ich śmiechu za ścianą. Każdy zapach pieczonego mięsa był jak policzek. Zaczęłam marzyć o tym, żeby wyprowadzić się stąd jak najdalej — ale gdzie? Za co?
Mama coraz częściej pytała: „Gdzie jest Piotruś? Czemu nie przychodzi?” Kłamałam: „Ma dużo pracy.”
Któregoś wieczoru Michał wrócił do domu z podbitym okiem.
— Co się stało?!
— Koledzy śmiali się ze mnie… że jem tylko kaszę i że mój wujek jest bogaty, a ja chodzę w starych butach.
Serce mi pękło. Chciałam krzyczeć, ale zabrakło mi sił.
Następnego dnia poszłam do Piotra jeszcze raz. Tym razem otworzył sam.
— Piotrze… To już nie chodzi o jedzenie. Chodzi o dzieci. One cierpią. Mama tęskni za tobą. Czy naprawdę tak trudno być rodziną?
Spojrzał na mnie długo.
— Józka… Ja nie wiem, jak to naprawić. Agnieszka nie chce mieć z wami nic wspólnego. Mówi, że ciągle czegoś od nas chcecie…
— My chcemy tylko trochę ciepła! — wybuchłam. — Nie pieniędzy! Chcemy być razem!
Piotr westchnął ciężko.
— Spróbuję z nią porozmawiać…
Ale nic się nie zmieniło.
Minęły miesiące. Mama zmarła cicho pewnej nocy. Piotr przyszedł na pogrzeb sam. Stał z boku, nie patrzył mi w oczy. Po wszystkim podszedł do mnie:
— Przepraszam…
Nie odpowiedziałam mu nic.
Dziś siedzę przy stole z dziećmi i znów jemy kaszę na kolację. Ale jest coś innego — nie czuję już wstydu ani żalu. Czuję dumę, że mimo wszystko jesteśmy razem.
Czasem pytam siebie: czy rodzina to tylko więzy krwi? Czy może to wybór — by być ze sobą mimo wszystko? Czy wy też macie takie doświadczenia? Jak radzicie sobie z niesprawiedliwością wśród najbliższych?