Miłość na krawędzi: Historia Kingi, która chciała ocalić syna i siebie

— Czy robisz to dla syna? Przestań. Będę mieć nadzieję, a ty nie pokochasz mnie.

Te słowa dźwięczały mi w głowie, kiedy wychodziłam ze szpitala, trzymając w ręku wyniki badań Szymka. Mój syn miał dopiero siedem lat, a już znał więcej bólu niż niejeden dorosły. Lekarze mówili: „To tylko astma, proszę się nie martwić”, ale ja wiedziałam, że to nie tylko astma. To był strach przed każdym oddechem, każdą nocą, kiedy słyszałam jego świszczący oddech i modliłam się, żeby rano jeszcze oddychał.

W drzwiach szpitala potknęłam się o czyjąś nogę. Upadłabym, gdyby nie silna dłoń, która złapała mnie za ramię.

— Przepraszam — powiedział mężczyzna. Jego wzrok na chwilę zatrzymał się na mojej twarzy. Było w nim coś znajomego, coś, co sprawiło, że serce zabiło mi mocniej. Ale w następnej sekundzie jego spojrzenie stało się wyniosłe i pełne pogardy. Odwrócił się, jakby od razu pożałował tej chwili bliskości.

Stałam przez chwilę oszołomiona. W głowie miałam chaos — wyniki Szymka, praca w sklepie spożywczym na dwa etaty i ten mężczyzna, którego twarz wydawała mi się dziwnie znajoma. Może widziałam go kiedyś na oddziale dziecięcym? Może był jednym z tych ojców, którzy przychodzą i wychodzą, zostawiając za sobą zapach drogiej wody kolońskiej i obietnicę, że wrócą?

Wieczorem Szymek zapytał:

— Mamo, dlaczego płaczesz?

Nie płakałam. Przynajmniej tak mi się wydawało. Ale dzieci widzą więcej niż dorośli.

— To nic, kochanie. Po prostu jestem zmęczona.

Ale to nie było tylko zmęczenie. To była rozpacz. Samotność. Strach przed przyszłością.

Kilka dni później spotkałam tego mężczyznę ponownie. Tym razem w aptece. Stał przede mną w kolejce, rozmawiał przez telefon:

— Nie mogę teraz rozmawiać, jestem zajęty… Tak, wiem… Tak, przyjdę wieczorem.

Odwrócił się i spojrzał na mnie. Przez chwilę wydawało mi się, że chce coś powiedzieć. Ale tylko skinął głową i wyszedł.

Farmaceutka podała mi leki dla Szymka i zapytała szeptem:

— Wszystko w porządku?

Pokręciłam głową. Nie było w porządku. Nic nie było w porządku od dnia, kiedy ojciec Szymka zostawił nas dla młodszej kobiety z Warszawy.

Wieczorem zadzwoniła moja matka.

— Kinga, musisz pomyśleć o sobie. Nie możesz żyć tylko dla Szymka.

— On jest moim życiem — odpowiedziałam cicho.

— Ale ty też jesteś ważna — powiedziała stanowczo. — Kiedy ostatni raz byłaś na randce?

Zaśmiałam się gorzko.

— Mamo, kto chciałby być z kobietą z dzieckiem i problemami?

— Może ktoś, kto sam ma problemy? — odpowiedziała tajemniczo.

Następnego dnia w pracy pojawił się ten mężczyzna. Okazało się, że nazywa się Michał i jest nowym dostawcą pieczywa do naszego sklepu. Przyniósł świeże bułki i chleb żytni.

— Dzień dobry — powiedział cicho.

— Dzień dobry — odpowiedziałam, starając się nie patrzeć mu w oczy.

Przez kilka tygodni widywaliśmy się codziennie rano. Michał był uprzejmy, ale zdystansowany. Czasem rzucał krótkie uwagi o pogodzie albo o korkach na trasie do miasta. Nigdy nie pytał o Szymka ani o mnie.

Pewnego dnia przyszedł wcześniej niż zwykle. Byłam sama na sklepie.

— Kinga… — zaczął niepewnie. — Chciałem cię o coś zapytać.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

— Tak?

— Czy robisz to wszystko dla syna? — zapytał nagle. — Przestań. Będę mieć nadzieję, a ty nie pokochasz mnie.

Zamarłam. Skąd wiedział? Skąd wiedział o moim strachu przed uczuciami? O tym, że każda moja decyzja jest podporządkowana Szymkowi?

— Zrobiłaś to dla syna? Proszę, nie rób tego. Będę mieć nadzieję, a ty nie dasz rady mnie pokochać — powtórzył cicho.

Wybiegłam ze sklepu na zaplecze i rozpłakałam się jak dziecko. Michał wyszedł bez słowa.

Przez kolejne dni unikałam go jak ognia. Ale on nie przestawał przychodzić. Zawsze zostawiał świeże bułki i czekał na moje spojrzenie. Czasem widziałam w jego oczach smutek i coś jeszcze — może tę samą samotność, którą czułam ja?

W końcu postanowiłam z nim porozmawiać.

— Michał… — zaczęłam niepewnie. — Dlaczego to powiedziałeś?

Westchnął ciężko.

— Bo wiem, jak to jest żyć tylko dla kogoś innego. Moja żona zmarła dwa lata temu na raka. Mam córkę w wieku twojego Szymka. Też boję się kochać kogoś nowego… Ale czasem trzeba spróbować.

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.

Wieczorem opowiedziałam wszystko mamie.

— Może powinnaś dać sobie szansę? — zapytała cicho.

Ale ja bałam się nadziei bardziej niż samotności.

Minęły tygodnie. Michał nadal przychodził do sklepu. Czasem rozmawialiśmy o dzieciach, czasem o życiu w Polsce po rozwodzie czy śmierci bliskiej osoby. Zaczęłam czuć coś więcej niż wdzięczność za świeże pieczywo.

Pewnego dnia Szymek zapytał:

— Mamo, czy Michał może przyjść do nas na kolację?

Spojrzałam na syna i zobaczyłam w jego oczach nadzieję.

Zgodziłam się.

Kolacja była niezręczna, pełna ciszy i ukradkowych spojrzeń. Ale kiedy Szymek zasnął, Michał powiedział:

— Kinga… Ja naprawdę chcę spróbować jeszcze raz żyć… dla siebie i dla ciebie.

Nie odpowiedziałam od razu. Bałam się zaryzykować swoje serce po raz drugi.

Dziś mijają trzy miesiące od tamtej kolacji. Michał jest częścią naszego życia. Szymek śmieje się częściej, a ja czasem pozwalam sobie marzyć o przyszłości.

Ale wciąż pytam siebie: czy można pokochać kogoś naprawdę, jeśli całe życie robiło się wszystko tylko dla innych? Czy mam prawo do szczęścia?

A wy? Czy kiedykolwiek baliście się dać sobie drugą szansę?