Byłam gotowa przelać pieniądze za mieszkanie, ale wtedy moja córka wybuchła płaczem – i miała rację

– Mamo, nie rób tego! – Zosia wbiegła do kuchni z zapłakanymi oczami, a jej głos drżał tak bardzo, że aż zatrzymałam się w pół ruchu z telefonem w dłoni.

– Zosiu, kochanie, przecież to dla nas… – zaczęłam spokojnie, próbując ukryć własne zdenerwowanie. W środku jednak czułam, jak serce wali mi jak młotem. Przed chwilą rozmawiałam z panią Grażyną – właścicielką mieszkania, które miało być naszym nowym domem. Miałyśmy się spotkać za godzinę w banku, bym mogła przelać jej zaliczkę. Wszystko wydawało się idealne: cena była rozsądna, lokalizacja dogodna, a mieszkanie świeżo po remoncie.

– Ale ja nie chcę tam mieszkać! – Zosia tupnęła nogą i odwróciła się do mnie plecami. – Ta pani jest dziwna! Ona kłamała!

Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę ją zganić za histerię, ale coś w jej głosie sprawiło, że poczułam niepokój. Przypomniałam sobie nasze spotkanie z panią Grażyną dwa dni wcześniej. Kobieta była uprzejma, uśmiechnięta, ale… rzeczywiście, coś w jej spojrzeniu wydawało się nieszczere. Wtedy jednak zignorowałam to uczucie – byłam przecież zmęczona szukaniem mieszkania od miesięcy, a każda kolejna odmowa lub nieuczciwa oferta odbierała mi resztki nadziei.

Po rozwodzie z Adamem zostałyśmy same. On wyprowadził się do swojej nowej partnerki i nawet nie próbował walczyć o opiekę nad Zosią. Przez kilka miesięcy spałyśmy na rozkładanej kanapie u mojej mamy w Ursusie. Każdy dzień był walką o godność – nie chciałam być ciężarem dla rodziny, a jednocześnie bałam się zrobić krok w nieznane.

– Zosiu, skarbie… – podeszłam do niej i przytuliłam ją mocno. – Powiedz mi dokładnie, co się stało.

Zosia otarła łzy rękawem bluzy.

– Widziałam ją przez okno, jak rozmawiała z jakimś panem. Mówiła mu, że już ktoś „łyknął haczyk” i że zaraz dostanie pieniądze…

Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć jej, że to niemożliwe, że pewnie coś źle zrozumiała. Ale przypomniałam sobie rozmowę telefoniczną sprzed kilku dni – pani Grażyna bardzo naciskała na szybki przelew zaliczki. „Wie pani, mam jeszcze innych chętnych…” – powtarzała kilka razy.

Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Iwony.

– Iwona, czy możesz przyjechać? Muszę z kimś pogadać…

Iwona pojawiła się po pół godzinie. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, a Zosia tuliła się do mnie jak małe dziecko.

– Patrycja, jeśli masz choć cień wątpliwości, to nie rób tego przelewu – powiedziała stanowczo Iwona. – Wiesz ile teraz jest oszustw na rynku nieruchomości? Ludzie potrafią wynajmować mieszkania na lewo i prawo, a potem znikają z pieniędzmi.

– Ale ja już tyle razy słyszałam „nie”… – szepnęłam bezradnie. – Każde mieszkanie albo za drogie, albo ktoś mnie wyprzedził…

Iwona spojrzała na mnie ze współczuciem.

– Lepiej jeszcze trochę poczekać niż stracić wszystko.

Przez kolejne godziny biłam się z myślami. Oglądałam zdjęcia mieszkania na portalu ogłoszeniowym i czytałam wiadomości od pani Grażyny. Wszystko wyglądało legalnie… ale czy na pewno? Zosia siedziała obok mnie i patrzyła na mnie wielkimi oczami pełnymi lęku.

Wieczorem zadzwonił Adam.

– Słyszałem od twojej mamy, że znalazłaś mieszkanie – powiedział chłodno. – Mam nadzieję, że nie dasz się naciągnąć na jakieś głupoty.

– Dzięki za troskę – odpowiedziałam oschle. – Poradzę sobie.

Rozłączył się bez słowa pożegnania. Poczułam narastającą frustrację i żal. Przez tyle lat byłam dla niego „tą silną”, a teraz musiałam udowadniać wszystkim wokół, że dam radę sama.

Następnego dnia postanowiłam pojechać pod blok, w którym miało być nasze nowe mieszkanie. Weszłam na klatkę schodową i zapukałam do drzwi sąsiadów.

– Dzień dobry, przepraszam za najście… Czy może państwo wiedzą coś o pani Grażynie z trzeciego piętra?

Starsza kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Pani Grażyna? Tu nigdy nie mieszkała żadna Grażyna… To mieszkanie od roku stoi puste po śmierci właściciela. Czasem ktoś tu przychodzi oglądać, ale nikt się nie wprowadził.

Poczułam zimny pot na plecach. Wróciłam do domu roztrzęsiona i natychmiast zadzwoniłam do pani Grażyny pod pretekstem zmiany terminu spotkania. Telefon milczał. Po kilku godzinach numer był już nieaktywny.

Usiadłam na podłodze w kuchni i rozpłakałam się jak dziecko. Zosia przytuliła mnie mocno.

– Mamo, dobrze zrobiłaś…

Kilka dni później zgłosiłam sprawę na policję. Okazało się, że podobnych zgłoszeń było już kilka – ta sama kobieta próbowała wyłudzić pieniądze od innych samotnych matek szukających mieszkań.

Przez kolejne tygodnie żyłyśmy dalej u mojej mamy. Każdego dnia dziękowałam losowi za to, że posłuchałam córki. Nasza relacja stała się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Zrozumiałam też coś ważnego: czasem dzieci widzą więcej niż dorośli pogrążeni w swoich lękach i marzeniach.

Po kilku miesiącach znalazłyśmy inne mieszkanie – skromniejsze i dalej od centrum niż chciałam, ale nasze własne i bezpieczne. Zosia urządziła swój kącik marzeń, a ja pierwszy raz od dawna poczułam spokój.

Często wracam myślami do tamtego dnia i pytam siebie: ile razy ignorujemy głos bliskich tylko dlatego, że wydaje nam się, iż wiemy lepiej? Czy naprawdę musimy upaść na samo dno, żeby nauczyć się ufać intuicji – swojej i tych, których kochamy najbardziej?