Cisza w domu: Jak maszyna do szycia odmieniła moje życie

— Katarzyna, znowu siedzisz w ciemności? — głos Jakuba odbił się echem od ścian, zanim jeszcze zamknął za sobą drzwi. Nie odpowiedziałam. Udawałam, że śpię, choć już od dawna nie mogłam zasnąć. Słyszałam, jak szura butami po korytarzu, jak szuka kluczy i jak przeklina pod nosem, bo znowu nie może ich znaleźć. Potem cisza. Drzwi wejściowe zatrzasnęły się z głuchym hukiem i zostałam sama.

Siedziałam na krawędzi łóżka, wpatrując się w swoje dłonie. Były chude, popękane od zimna i detergentów. W powietrzu unosił się zapach starej pościeli i niedopitej herbaty. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wrócić pod kołdrę i udawać, że mnie nie ma. Ale coś mnie tknęło. Może to była ta cisza, która od miesięcy rozpychała się między nami coraz bardziej bezczelnie? Może to był strach przed kolejnym dniem, który niczym nie różniłby się od poprzedniego?

Zamiast pójść do kuchni, jak zwykle, skierowałam się do schowka. Otworzyłam drzwi i poczułam znajomy zapach kurzu i starych farb. Przesunęłam z trudem ciężką drabinę i sięgnęłam na górną półkę. Tam stała ona — zakurzona maszyna do szycia po mojej babci, Zofii. Przez lata była niemym świadkiem rodzinnych historii, a potem została zapomniana. Otarłam ją z kurzu rękawem swetra i zaniosłam do kuchni.

Przez chwilę patrzyłam na nią niepewnie. Przypomniały mi się dziecięce lata spędzone u babci w Radomiu, kiedy godzinami obserwowałam jej zwinne palce przesuwające materiał pod igłą. Babcia zawsze powtarzała: „Kasiu, maszyna nie naprawi ci życia, ale może ci je ułatwić”. Wtedy nie rozumiałam tych słów.

Usiadłam przy stole i zaczęłam przeglądać stare pudełko z nićmi. Kolory wyblakły, ale wciąż były piękne. Znalazłam kawałek materiału — resztkę po zasłonach, które kiedyś sama uszyłam do naszego mieszkania. Przypomniało mi się, jak bardzo wtedy wierzyłam, że wszystko będzie dobrze.

Nagle usłyszałam dźwięk klucza w zamku. Jakub wrócił wcześniej niż zwykle. Wszedł do kuchni i spojrzał na mnie zdziwiony.

— Co ty robisz? — zapytał chłodno.

— Próbuję coś uszyć — odpowiedziałam cicho.

— Po co ci to? Przecież masz wszystko, czego potrzebujesz — rzucił z irytacją.

Zacisnęłam usta. Chciałam mu powiedzieć, że nie mam wszystkiego. Że brakuje mi rozmowy, czułości, zwykłego „jak się czujesz?”. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

Jakub wzruszył ramionami i poszedł do salonu. Słyszałam dźwięk telewizora i jego ciężkie westchnienia. Znowu byliśmy razem, a jednak osobno.

Przez kolejne dni wracałam do maszyny coraz częściej. Szycie stało się moją ucieczką od samotności. Zaczęłam przerabiać stare ubrania, szyć torby na zakupy dla sąsiadek. Każdy nowy ścieg był jak mały bunt przeciwko temu, co mnie przygniatało.

Pewnego wieczoru zadzwoniła mama.

— Kasiu, wszystko w porządku? — zapytała z troską.

— Tak, mamo… — skłamałam.

— Słyszałam od sąsiadki, że znowu siedzisz sama w domu. Może powinnaś pomyśleć o dziecku? To by was zbliżyło…

Poczułam ukłucie w sercu. Od lat staraliśmy się z Jakubem o dziecko, ale bez skutku. Nikt o tym nie wiedział. Nawet mama.

— Mamo, nie teraz — powiedziałam drżącym głosem i szybko się rozłączyłam.

Tego wieczoru długo płakałam. Czułam się bezwartościowa, niewidzialna nawet dla najbliższych. Ale rano znów usiadłam przy maszynie. Szycie dawało mi poczucie kontroli nad własnym życiem, choćby tylko na chwilę.

Z czasem zaczęły przychodzić zamówienia od znajomych i sąsiadek. Ktoś chciał nową sukienkę na wesele córki, ktoś inny torbę na zakupy z haftem kwiatów. Każda pochwała była dla mnie jak promień słońca w pochmurny dzień.

Jakub patrzył na to wszystko z rosnącą irytacją.

— Po co ci to? Przecież to tylko strata czasu! — wybuchł pewnego dnia.

— Bo chcę coś robić dla siebie! — krzyknęłam pierwszy raz od lat.

Zamilkł zaskoczony moją reakcją. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

— Myślałem, że jesteś szczęśliwa… — powiedział cicho.

— Nie jestem — odpowiedziałam szczerze.

Od tamtej pory coś się zmieniło. Jakub zaczął wracać coraz później do domu. Unikał rozmów, a ja coraz bardziej zanurzałam się w swoim świecie nici i materiałów.

Pewnego dnia przyszedł list polecony. Rozwód. Jakub nie chciał już walczyć o nasz związek. Poczułam ulgę i strach jednocześnie.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu z maszyną do szycia i stertą materiałów. Ale po raz pierwszy od lat poczułam wolność.

Dziś mam własną małą pracownię krawiecką na obrzeżach miasta. Szyję dla innych i dla siebie. Czasem odwiedza mnie mama i patrzy na mnie z dumą.

Cisza w domu już mnie nie przeraża. Stała się moją przyjaciółką.

Czy naprawdę trzeba stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie? A może wystarczy odważyć się zrobić pierwszy krok? Ciekawa jestem, ilu z was miało podobnie…