Czy miałam prawo wyrzucić teściową z domu po tym, co zrobiła?
– Co to jest?! – krzyknęłam, wchodząc do salonu i widząc, że wszystkie ściany są przemalowane na beżowo, a nasze nowe zasłony leżą zmięte w kącie.
Michał, mój mąż, stał pośrodku pokoju z miną zbitego psa. Obok niego – jego matka, pani Halina, z dumnie uniesioną głową i wałkiem malarskim w dłoni.
– To wygląda o niebo lepiej niż te twoje szarości – powiedziała z przekąsem. – Dom powinien być ciepły, a nie zimny jak prosektorium.
Poczułam, jak krew napływa mi do twarzy. Przez ostatnie tygodnie żyliśmy w kartonach, odkładając każdą złotówkę na wymarzone dodatki. Każdy detal był przemyślany – od poduszek po obrazy na ścianach. Michał wiedział, jak bardzo mi na tym zależy. Wiedział też, że beż to kolor, którego nie znoszę od dzieciństwa.
– Mamo, mówiłem ci, że to nie jest dobry pomysł – próbował ją uciszyć Michał.
– Przestań! – syknęłam przez zaciśnięte zęby. – To nasz dom. Nasz! Jak mogłaś wejść tutaj i wszystko zmienić bez pytania?
Halina wzruszyła ramionami. – Chciałam wam pomóc. Michał mówił, że nie macie czasu na malowanie. Zresztą, powinniście być mi wdzięczni.
W tamtej chwili poczułam się jak intruz we własnym domu. Przez głowę przelatywały mi obrazy z dzieciństwa – mama, która zawsze narzucała mi swoje zdanie, babcia poprawiająca wszystko po cichu. Myślałam, że w swoim domu będę mogła oddychać pełną piersią.
Zacisnęłam pięści. – Proszę cię, wyjdź. Teraz.
Halina spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Michał milczał. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę, ale nie mogłam pokazać słabości.
– Naprawdę mnie wyrzucasz? Po tym wszystkim, co dla was zrobiłam?
– Tak. Potrzebuję przestrzeni. Proszę.
Halina rzuciła wałek na podłogę i wyszła trzaskając drzwiami. Michał patrzył na mnie z wyrzutem.
– Może przesadziłaś? – powiedział cicho.
– Przesadziłam? To ona przesadziła! To nasz dom! – głos mi się załamał.
Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko. Michał próbował mnie objąć, ale odsunęłam się od niego.
– Nie rozumiesz… To nie chodzi tylko o farbę. To chodzi o szacunek. O granice.
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Michał coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy. Ja godzinami siedziałam w kuchni i patrzyłam na beżowe ściany, czując do nich coraz większą niechęć.
Telefon od Haliny odebrałam dopiero za trzecim razem.
– Chciałam ci powiedzieć… – zaczęła bez przywitania – …że nie miałam złych intencji. Ale skoro tak bardzo ci przeszkadzam, to już nie będę się wtrącać.
– To nie o intencje chodzi – odpowiedziałam zmęczonym głosem. – Chodzi o to, że nie czuję się tu bezpiecznie, skoro ktoś może wejść i wszystko zmienić bez pytania.
– Jesteś przewrażliwiona – rzuciła i rozłączyła się.
Wieczorem Michał wrócił późno. Siedziałam przy stole z kubkiem zimnej herbaty.
– Moja mama płakała przez ciebie – powiedział bez emocji.
– A ja płaczę codziennie przez nią! – wybuchłam.
Wtedy pierwszy raz od lat pokłóciliśmy się naprawdę poważnie. Padły słowa, których nie da się cofnąć.
– Może powinniśmy zamieszkać osobno? – zaproponowałam przez łzy.
Michał spojrzał na mnie tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
– Naprawdę tego chcesz?
Nie odpowiedziałam. Bałam się własnych myśli.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Każdy dzień był walką o normalność. Michał coraz częściej nocował u matki. Ja próbowałam odzyskać kontrolę nad domem – przemalowałam jedną ścianę na szaro, kupiłam nowe zasłony. Ale nic już nie było takie samo.
Pewnego dnia znalazłam w szufladzie list od Haliny do Michała:
„Synku,
Wiem, że twoja żona mnie nie znosi. Ale pamiętaj, że zawsze będziesz moim dzieckiem i zawsze będziesz miał do mnie dom otwarty. Nie pozwól jej odebrać ci rodziny.”
Zadrżały mi ręce. Poczułam się zdradzona przez oboje – przez teściową i przez męża, który nigdy nie stanął po mojej stronie.
Zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… chyba nie umiem już tu mieszkać.
Po raz pierwszy od dawna usłyszałam w jej głosie troskę:
– Córeczko, dom to nie tylko ściany i zasłony. To ludzie. Ale jeśli ci ludzie cię ranią… musisz pomyśleć o sobie.
Spakowałam walizkę i pojechałam do rodziców na kilka dni. Michał nie zadzwonił ani razu.
Leżąc w dziecięcym pokoju patrzyłam w sufit i zastanawiałam się: czy naprawdę miałam prawo wyrzucić teściową? Czy powinnam była być bardziej wyrozumiała? A może to ja jestem winna temu wszystkiemu?
Po tygodniu wróciłam do mieszkania. Michała nie było. Na stole leżała kartka:
„Muszę przemyśleć wszystko. Może potrzebujemy czasu osobno.”
Usiadłam na kanapie i poczułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy dom można odbudować po takim trzęsieniu ziemi? Czy rodzina to coś więcej niż kompromisy i łzy? A może czasem trzeba wybrać siebie kosztem innych?
Ciekawa jestem… co wy byście zrobili na moim miejscu?