Dobry znak – opowieść Lidki o rozczarowaniu, sile i nadziei

– Znowu to samo! – Marek rzucił talerzem na stół, aż zagrzechotały sztućce. – Czy ty naprawdę nie potrafisz ugotować czegoś normalnego? Ile razy mam ci powtarzać, że nie znoszę tej zupy?

Stałam w kuchni, ściskając łyżkę tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Antoś siedział przy stole z opuszczoną głową, a Zosia nerwowo bawiła się serwetką. Pięć dni przed Sylwestrem, a w naszym domu atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą w listopadzie. Chciałam odpowiedzieć, zaprotestować, ale w gardle miałam tylko gulę. Przełknęłam ją razem z łzami.

– Przepraszam – wyszeptałam. – Następnym razem zrobię coś innego.

Marek prychnął i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami. Zosia spojrzała na mnie z niepokojem.

– Mamo, czy tata jest na nas zły?

Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się blado.

– Nie, kochanie. Tata jest po prostu zmęczony.

Kłamałam. Wiedziałam, że Marek nie jest zmęczony pracą. Był zmęczony nami. Ostatnie tygodnie były pasmem jego niezadowolenia. Wszystko mu przeszkadzało: to jak gotuję, jak dzieci się bawią, nawet to, jak oddycham. Każdego dnia czułam się coraz mniejsza, coraz bardziej przezroczysta. Ale musiałam się trzymać – dla dzieci.

Wieczorem usiadłam na łóżku i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Widziałam kobietę z podkrążonymi oczami i przygaszonym spojrzeniem. Gdzie podziała się ta Lidka sprzed lat? Ta, która śmiała się głośno i wierzyła, że świat stoi przed nią otworem? Teraz byłam tylko cieniem tamtej dziewczyny.

Marek wrócił późno. Pachniał alkoholem i papierosami. Nawet nie spojrzał w moją stronę.

– Jutro przyjdzie moja matka – rzucił przez ramię. – Niech będzie porządek.

Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. W głowie miałam tysiące myśli: co zrobiłam źle? Dlaczego Marek tak się zmienił? Czy to moja wina? A może powinnam po prostu odejść?

Rano obudziłam się wcześniej niż zwykle. Zaparzyłam kawę i usiadłam przy oknie. Za szybą padał śnieg – cichy, spokojny, jakby świat chciał mi powiedzieć: „Jeszcze będzie dobrze”. Ale ja nie wierzyłam już w dobre znaki.

Kiedy przyszła teściowa, atmosfera zrobiła się jeszcze cięższa. Krytykowała wszystko: firanki, obrus, nawet to, jak Zosia uczesała włosy.

– Lidka, powinnaś bardziej dbać o dom – powiedziała z wyższością. – Marek ciężko pracuje, a tu taki bałagan.

Zacisnęłam zęby i milczałam. Po południu Antoś przewrócił szklankę z sokiem na dywan.

– Czy wy naprawdę musicie wszystko niszczyć?! – wybuchnął Marek.

Antoś rozpłakał się i uciekł do swojego pokoju. Pobiegłam za nim i przytuliłam go mocno.

– To nie twoja wina, kochanie – szeptałam mu do ucha. – Tata jest po prostu… smutny.

Wiedziałam jednak, że to nie smutek nim rządził, ale gniew i frustracja. Wieczorem dzieci poszły spać wcześniej niż zwykle. Siedziałam sama w kuchni i patrzyłam na świąteczne lampki migające w oknie. Wtedy usłyszałam kroki Marka.

– Musimy porozmawiać – powiedział chłodno.

Serce zaczęło mi walić jak oszalałe.

– O czym?

– O nas. O tym wszystkim. Mam dość tego cyrku. Mam dość twojego wiecznego narzekania i tego, że dzieci są takie rozpuszczone.

Zaniemówiłam. To ja narzekałam? To ja byłam winna wszystkiemu?

– Marek… staram się jak mogę… – zaczęłam niepewnie.

– Za mało się starasz! – przerwał mi ostro. – Może gdybyś była inna… może wtedy byłoby lepiej.

Łzy napłynęły mi do oczu. Wstałam i wyszłam z kuchni bez słowa. W łazience pozwoliłam sobie na płacz – cichy, bezgłośny, żeby dzieci nie słyszały.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Magda.

– Lidka, co się dzieje? Słyszę po twoim głosie, że coś jest nie tak.

Nie wytrzymałam i opowiedziałam jej wszystko: o krzykach Marka, o tym jak czuję się niewidzialna i niepotrzebna.

– Musisz coś z tym zrobić – powiedziała stanowczo Magda. – Nie możesz tak żyć dla dzieci! One widzą więcej niż myślisz.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Wieczorem usiadłam z dziećmi przy stole i zapytałam:

– Czy chcielibyście pojechać do cioci Magdy na kilka dni?

Oczy Zosi rozbłysły nadzieją.

– Tak! Tam jest zawsze tak wesoło!

Antoś przytulił się do mnie mocno.

– Mamo… czy tata pojedzie z nami?

Pokręciłam głową.

– Tym razem tylko my troje.

Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i napisałam Markowi krótką wiadomość: „Wyjeżdżam z dziećmi do Magdy na kilka dni. Muszę odpocząć”.

Kiedy zamykałam drzwi mieszkania, poczułam dziwną lekkość – jakby ktoś zdjął mi z pleców ciężki plecak pełen kamieni. W pociągu dzieci zasnęły wtulone we mnie, a ja patrzyłam przez okno na mijające śnieżne pola i pierwszy raz od dawna poczułam spokój.

U Magdy było ciepło i bezpiecznie. Rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim: o dzieciństwie, o marzeniach, o tym jak trudno być matką i żoną jednocześnie. Magda powiedziała mi coś ważnego:

– Lidka, zasługujesz na szczęście. Nie pozwól nikomu wmówić sobie inaczej.

Te słowa były jak dobry omen – pierwszy od bardzo dawna. Zaczęłam wierzyć, że może jeszcze wszystko przede mną; że mogę być silna nie tylko dla dzieci, ale też dla siebie samej.

W Sylwestra siedzieliśmy razem przy stole – ja, Magda i nasze dzieci. Za oknem wybuchały fajerwerki, a ja patrzyłam na twarze moich bliskich i czułam wdzięczność za ten nowy początek.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet żyje tak jak ja? Ile z nas boi się zrobić pierwszy krok? Czy naprawdę musimy czekać na dobry znak z nieba – czy może same możemy być dla siebie dobrym omenem?