Dom mojego ojca: Prawda, której nigdy nie wypowiedzieliśmy. Moje życie po testamencie, który wszystko zmienił
– Nie rozumiem, dlaczego zawsze musisz być taka uparta, Magda! – głos ojca odbijał się echem po kuchni, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Stałam przy zlewie, zaciskając dłonie na brudnym talerzu, który myłam już chyba trzeci raz z rzędu.
– Może gdybyś choć raz mnie wysłuchał, nie musiałabym być uparta – odpowiedziałam cicho, ledwo słyszalnie. Ojciec westchnął ciężko i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami. Znowu zostałam sama z własnymi myślami i poczuciem niesprawiedliwości.
Tak wyglądało moje dzieciństwo w domu na ulicy Klonowej w Radomiu. Ojciec – Stanisław – był człowiekiem twardym, zasadniczym, dla którego świat dzielił się na czarne i białe. Mój brat, Tomek, był jego oczkiem w głowie. Ja? Zawsze byłam tą drugą. Tą, która nie spełniała oczekiwań.
Pamiętam, jak miałam szesnaście lat i przyszłam do ojca z informacją, że dostałam się do olimpiady matematycznej. Uśmiechnął się tylko krótko i powiedział: „To dobrze, ale Tomek wygrał konkurs fizyczny na szczeblu wojewódzkim”. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że nigdy nie będę wystarczająco dobra.
Z czasem Tomek zaczął się buntować. Wyprowadził się do Warszawy, zerwał kontakt z ojcem. Ja zostałam – z lojalności, z poczucia obowiązku. Opiekowałam się ojcem po śmierci mamy, gotowałam mu obiady, sprzątałam dom. Często powtarzał: „Dobrze, że jesteś. Przynajmniej na ciebie mogę liczyć”. Ale nigdy nie usłyszałam słów: „Jestem z ciebie dumny”.
Kiedy ojciec zachorował na raka płuc, to ja woziłam go na chemioterapię do szpitala w Radomiu. Tomek pojawił się raz – na pogrzebie mamy. Potem znowu zniknął. Widziałam w oczach ojca tęsknotę za synem, którego nie potrafił zatrzymać.
Ostatnie miesiące życia ojca były dla mnie koszmarem. Był coraz bardziej zgorzkniały, zamknięty w sobie. Często wybuchał bez powodu. Pewnego wieczoru, gdy podałam mu kolację, spojrzał na mnie i powiedział: „Nie rozumiesz mnie i nigdy nie zrozumiesz”.
Po jego śmierci zostałam sama w pustym domu. Przez kilka dni chodziłam po pokojach, dotykając starych mebli, przeglądając albumy ze zdjęciami. Czułam się jak intruz we własnym życiu.
W dniu odczytania testamentu spotkaliśmy się z Tomkiem u notariusza. Siedziałam spięta na krześle, a on patrzył gdzieś w okno, jakby był tu za karę.
– Pani Magdalena Nowak? – notariusz spojrzał na mnie przez okulary. Skinęłam głową.
– Pan Tomasz Nowak?
– Tak – odpowiedział mój brat chłodno.
Notariusz zaczął czytać:
„Ja, Stanisław Nowak, będąc w pełni władz umysłowych, postanawiam przekazać cały majątek mojemu synowi Tomaszowi Nowakowi…”
Zamarłam. Słowa odbijały się w mojej głowie jak echo. „Cały majątek… Tomaszowi…”
– To chyba jakiś żart – wyszeptałam.
Tomek spojrzał na mnie zaskoczony. Notariusz kontynuował:
„…za to, że mimo naszych różnic wierzę w jego siłę i niezależność. Mojej córce Magdalenie dziękuję za opiekę i wsparcie.”
To wszystko. Dziękuję za opiekę i wsparcie.
Wyszłam z kancelarii jak we śnie. Przez kilka dni nie mogłam spać ani jeść. Czułam się zdradzona przez własnego ojca. Przecież to ja byłam przy nim do końca! To ja rezygnowałam z własnego życia, żeby mu pomagać! A on… nawet nie zostawił mi domu mojego dzieciństwa.
Tomek zadzwonił do mnie tydzień później:
– Magda… Musimy porozmawiać o domu.
– Nie mam ochoty rozmawiać – odpowiedziałam zimno.
– To nie moja wina! – podniósł głos. – Nawet nie wiedziałem o testamencie!
– Ale to ty dostajesz wszystko! – krzyknęłam przez łzy.
– Chcesz połowę? Oddam ci połowę! Tylko przestań mnie obwiniać!
Rozłączyłam się bez słowa. Przez kolejne tygodnie unikałam Tomka i wszystkich rozmów o spadku. W końcu zaczęły przychodzić listy od prawników – dom miał zostać sprzedany.
Pewnego dnia wróciłam do pustego już domu na Klonowej. Usiadłam na schodach przed wejściem i zaczęłam płakać jak dziecko. Przypomniały mi się wszystkie chwile: zapach świeżego chleba pieczonego przez mamę, śmiech Tomka dobiegający z ogrodu, surowe spojrzenie ojca przy stole.
Czy dom to tylko ściany i dach? Czy może to wspomnienia i ludzie? Dlaczego ojciec wybrał Tomka? Czy naprawdę nigdy mnie nie kochał?
Dziś mieszkam w wynajętym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Pracuję jako nauczycielka matematyki w liceum i codziennie mijam dom mojego dzieciństwa jadąc autobusem do pracy. Za każdym razem czuję ukłucie żalu i niesprawiedliwości.
Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy gdybym była bardziej jak Tomek – niezależna, zbuntowana – ojciec spojrzałby na mnie inaczej? Czy dom naprawdę należy do tego, kto jest wpisany w testamencie?
Może dom to coś więcej niż akt własności? Może dom to miejsce w sercu?
A wy? Co dla was znaczy dom? Czy można go stracić tylko dlatego, że ktoś tak zdecydował?