„Dopóki się z nim nie rozwiedziesz, nie dostaniesz od nas ani grosza” – Historia matki, która postawiła ultimatum własnej córce
– Mamo, nie rozumiesz! – krzyknęła Kasia przez łzy, ściskając w ramionach swoją najmłodszą córeczkę. Stałyśmy w kuchni, a za oknem padał deszcz, który jakby podkreślał ciężar tej rozmowy. – On się stara… Naprawdę!
Patrzyłam na nią i czułam, jak serce mi pęka. Moja własna córka, zmęczona, z podkrążonymi oczami, próbowała bronić mężczyzny, który od roku nie potrafił znaleźć stałej pracy. Zamiast tego łapał się dorywczych zajęć – raz rozwoził pizzę, raz pomagał sąsiadowi w remoncie. Wszystko na chwilę, wszystko bez zobowiązań. A ona? Na urlopie macierzyńskim, z dwójką dzieci i rachunkami piętrzącymi się na stole.
– Kasiu, ile jeszcze będziesz go tłumaczyć? – spytałam cicho, ale stanowczo. – Przecież widzisz, że to ty utrzymujesz dom. Ty płacisz za żłobek, ty robisz zakupy, ty martwisz się o wszystko. On nawet nie potrafi cię wesprzeć psychicznie!
– Mamo…
– Nie! – przerwałam jej. – Dość tego. Dopóki się z nim nie rozwiedziesz, nie dostaniesz od nas ani grosza. Nie będę wspierać tej farsy.
Widziałam w jej oczach szok i ból. Przez chwilę miałam ochotę cofnąć te słowa, przytulić ją i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale wiedziałam, że jeśli teraz odpuszczę, ona nigdy nie wyrwie się z tego bagna.
Mój mąż, Andrzej, od dawna powtarzał mi: „Zostaw ich, niech sami sobie radzą”. Ale ja nie umiałam patrzeć obojętnie na cierpienie własnego dziecka. Przez ostatni rok regularnie przelewałam Kasi pieniądze na czynsz i jedzenie. Czasem nawet kupowałam pampersy i mleko dla wnuków. Andrzej tylko kręcił głową i mówił: „Rozpieszczasz ją. Przez ciebie nigdy nie dorośnie”.
Ale czy matka może patrzeć spokojnie na to, jak jej córka tonie?
Pamiętam dzień, w którym Kasia przyprowadziła do domu Pawła. Był przystojny, uśmiechnięty, pełen energii. Zrobił na nas dobre wrażenie – opowiadał o swoich planach na przyszłość, o tym, jak chce założyć własną firmę remontową. Kasia była zakochana po uszy. Wierzyła w niego bardziej niż w siebie samą.
Z czasem jednak wszystko zaczęło się sypać. Paweł rzucał kolejne prace po kilku tygodniach. Zawsze miał wymówkę: „Szef był idiotą”, „Za mało płacili”, „Nie będę harował za grosze”. Kasia coraz częściej płakała do słuchawki: „Mamo, nie wiem już co robić”.
Próbowałam rozmawiać z Pawłem. – Paweł, może spróbujesz czegoś innego? Może kursy? – pytałam delikatnie.
– Pani Zosiu, ja wiem co robię – odpowiadał z uśmiechem. – Jeszcze zobaczycie.
Nie zobaczyliśmy niczego poza kolejnymi długami.
W końcu przyszedł ten dzień. Kasia zadzwoniła wieczorem, cała roztrzęsiona:
– Mamo… Paweł znowu przyniósł wypłatę za dwa dni pracy i wydał wszystko na papierosy i piwo… Nie mamy za co kupić jedzenia dla dzieci…
Wtedy coś we mnie pękło.
– Kasiu, musisz podjąć decyzję. Albo on się zmieni, albo musisz odejść. Inaczej nie dam ci już ani złotówki.
Przez kolejne dni milczała. Andrzej był twardy jak skała:
– Zobaczysz, Zośka, jak poczuje głód, to sama zrozumie.
Ale ja nie spałam po nocach. W głowie miałam obrazy wnuków proszących o chleb i Kasi siedzącej w ciemnej kuchni z pustym portfelem.
Po tygodniu zadzwoniła do mnie teściowa Kasi:
– Pani Zosiu, czy pani wie, co się dzieje? Kasia płacze całe dnie… Paweł chodzi po domu jak cień…
– Może wreszcie coś do nich dotrze – odpowiedziałam chłodno.
Wieczorem Kasia przyszła do nas sama. Bez dzieci.
– Mamo…
Spojrzałam na nią i zobaczyłam kobietę na skraju wytrzymałości.
– Nie wiem już co robić – wyszeptała. – Kocham go… Ale nie mogę tak żyć…
Przytuliłam ją mocno.
– Czasem trzeba wybrać siebie i dzieci – powiedziałam cicho.
Następnego dnia Paweł spakował torbę i wyszedł z mieszkania. Kasia została sama z dwójką dzieci i stertą rachunków.
Minęły dwa miesiące. Pomagam jej teraz bardziej niż kiedykolwiek – ale widzę też zmianę w niej samej. Zaczęła szukać pracy na pół etatu, zapisała się na kurs księgowości online. Jest zmęczona, ale pierwszy raz od dawna widzę w jej oczach nadzieję.
Czasem pytam siebie: czy miałam prawo postawić jej taki warunek? Czy matka powinna zmuszać córkę do tak trudnych decyzji?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy można być dobrą matką i jednocześnie wymagać od dziecka tak wiele?