Drzwi, które nigdy się nie otworzyły: Historia matki zza progu

— Michał, otwórz! To ja, mama! — wołałam, stukając w drzwi jego mieszkania na trzecim piętrze starej kamienicy na Pradze. W rękach trzymałam jeszcze ciepłe drożdżówki z serem, które piekłam od świtu, bo zawsze mówił, że tylko moje smakują jak dzieciństwo. Ale za drzwiami panowała cisza. Żadnego szurania kapci, żadnego „zaraz, mamo!”, żadnego kliknięcia zamka. Tylko echo moich słów odbijało się od obdrapanej klatki schodowej.

Stałam tak kilka minut, coraz bardziej zmarznięta i upokorzona. Próbowałam jeszcze raz — dzwonek, pukanie, szeptanie przez szparę: — Michałku, proszę…

Nic.

Wtedy poczułam, jak narasta we mnie gniew. Ale zaraz potem przyszła fala smutku. Przecież jeszcze wczoraj rozmawialiśmy przez telefon. Mówił, że jest zmęczony po pracy, ale „może wpadniesz na kawę w niedzielę”. Może. A ja jak głupia upiekłam te batony i przyszłam z nadzieją, że choć przez chwilę znów będziemy rodziną.

Sąsiadka z naprzeciwka uchyliła drzwi i spojrzała na mnie z nieśmiałym współczuciem.
— Pani Aniu, Michał chyba wyszedł wcześnie rano. Widziałam go przez okno, jak wychodził z jakąś dziewczyną…

Dziewczyną? Znowu? Przecież ledwo co rozstał się z Martą. Zawsze miał do mnie żal, że się wtrącam, że komentuję jego wybory. Ale czy matka może nie martwić się o własne dziecko?

Zeszłam na dół powoli, z drożdżówkami coraz cięższymi w rękach. Na przystanku autobusowym usiadłam na ławce i patrzyłam na ludzi spieszących się gdzieś w niedzielny poranek. Wszyscy wydawali się mieć cel, rodzinę, kogoś bliskiego. A ja? Zostałam sama z własną troską i pytaniami bez odpowiedzi.

Kiedy wróciłam do domu, zadzwoniłam do córki.
— Kasia, Michał mnie dziś nie wpuścił…
— Mamo, daj mu trochę przestrzeni. On jest dorosły. Może po prostu potrzebuje czasu dla siebie.

Ale przecież ja nie chcę go kontrolować! Chcę tylko wiedzieć, czy jest szczęśliwy. Czy pamięta jeszcze smak dzieciństwa? Czy wie, ile dla mnie znaczy?

Wieczorem Michał zadzwonił.
— Mamo… przepraszam. Byłem poza domem. Nie słyszałem telefonu.
— Wszystko w porządku? — zapytałam cicho.
— Tak… Po prostu… Chciałem trochę pobyć sam.

Nie powiedziałam mu o drożdżówkach. Nie chciałam wyjść na zaborczą matkę. Ale w środku czułam się jak ktoś niepotrzebny. Jakby moje miejsce przy nim już dawno przestało istnieć.

Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura zauważyła moje rozkojarzenie.
— Coś się stało?
Opowiedziałam jej wszystko. O zamkniętych drzwiach, o drożdżówkach, o tej pustce.
— Wiesz, Aniu… Moja córka też coraz rzadziej dzwoni. Może to taki czas? Dzieci dorastają i odchodzą…
Ale czy naprawdę muszą odchodzić aż tak daleko?

Wieczorem długo siedziałam przy kuchennym stole. Przeglądałam stare zdjęcia: Michał na sankach, Michał z rozbitym kolanem, Michał śmiejący się do obiektywu. Gdzie podział się ten chłopiec? Kiedy zamienił się w mężczyznę, który nie potrzebuje już matki?

W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam mu wiadomość:
„Michałku, jeśli kiedyś będziesz miał ochotę na drożdżówki — zawsze czekają na ciebie u mnie.”

Odpisał dopiero po dwóch dniach:
„Dzięki, mamo. Odezwę się.”

Tyle. Dwa krótkie zdania zamiast rozmowy.

Czułam się jak ktoś stojący za szybą — widzę swoje dziecko, ale nie mogę już wejść do jego świata. Zaczęłam zastanawiać się nad własnymi błędami: może za bardzo go chroniłam? Może za często mówiłam mu, co powinien robić? Może dlatego teraz zamyka przede mną drzwi?

Kilka tygodni później spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy. Michał szedł z tą samą dziewczyną, którą widziała sąsiadka. Uśmiechnął się do mnie niepewnie.
— Cześć, mamo.
— Cześć…
Dziewczyna spojrzała na mnie z ciekawością.
— To twoja mama? — zapytała cicho.
Michał skinął głową.
— Tak… To Ania.

Przez chwilę staliśmy wszyscy w niezręcznej ciszy.
— Może… może wpadniecie kiedyś na obiad? — zaproponowałam drżącym głosem.
Michał spojrzał na dziewczynę i wzruszył ramionami.
— Zobaczymy…

Od tamtej pory minęły miesiące. Czasem dzwoni, czasem pisze krótkie wiadomości. Ale drzwi do jego mieszkania już nigdy nie otworzyły się przede mną tak jak dawniej.

Często myślę o tym niedzielnym poranku i pytam siebie: czy można jeszcze odbudować mosty między matką a dorosłym dzieckiem? Czy miłość naprawdę musi być aż tak trudna?

A wy — czy też czasem czujecie się obcy we własnej rodzinie?