Gorzka prawda o rodzinie: Kiedy dzieci troszczą się tylko o spadek

— Mamo, a czy już rozmawiałaś z notariuszem? — głos mojej córki, Agnieszki, przebijał się przez szum wentylatora w dusznym szpitalnym pokoju. Było południe, a upał nie dawał mi spokoju. Leżałam na szpitalnym łóżku, z kroplówką w ręce i sercem ściśniętym od niepokoju.

Nie odpowiedziałam od razu. Zamiast tego spojrzałam na nią — siedziała na krześle przy oknie, przeglądając coś w telefonie. Jej brat, Tomek, stał oparty o framugę drzwi, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Oboje przyszli mnie odwiedzić, ale rozmowy krążyły wokół spraw majątkowych, nie mojego zdrowia.

— Mamo, przecież musisz pomyśleć o przyszłości — dodał Tomek, nie patrząc mi w oczy. — Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć.

Zamknęłam oczy. Przez chwilę udawałam, że śpię. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwsze kroki Agnieszki, jak Tomek uczył się jeździć na rowerze, nasze wspólne wakacje nad Bałtykiem. Gdzie podziała się ta bliskość? Kiedy zamienili się w ludzi, którzy widzą we mnie tylko klucz do mieszkania i konta bankowego?

Tydzień wcześniej upadłam w domu. Zemdlałam w kuchni podczas gotowania obiadu. To Agnieszka znalazła mnie na podłodze i zadzwoniła po karetkę. Wtedy wydawało mi się, że naprawdę się o mnie martwi. Ale już następnego dnia zaczęły się pytania o dokumenty, testament i mieszkanie.

— Mamo, musisz być odpowiedzialna — powtarzała Agnieszka. — Przecież nie chcesz zostawić nas z bałaganem.

Nie rozumiałam tego chłodu. Przecież zawsze starałam się być dla nich dobrą matką. Po śmierci męża sama ich wychowywałam, pracowałam na dwa etaty, żeby niczego im nie brakowało. A teraz? Teraz byłam dla nich tylko starą kobietą z majątkiem do podziału.

W szpitalu odwiedzali mnie codziennie, ale rozmowy były coraz bardziej napięte. Nawet pielęgniarka zauważyła ich zachowanie.

— Ma pani cudowne dzieci — powiedziała któregoś dnia z wymuszonym uśmiechem. — Tak często tu są.

Uśmiechnęłam się smutno. Czułam się jak aktorka w kiepskim przedstawieniu.

Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie miałam tylko jedno pytanie: co poszło nie tak? Czy to ja ich tak wychowałam? Czy to świat ich zmienił?

Po wyjściu ze szpitala wróciłam do pustego mieszkania. Dzieci obiecały pomóc mi w powrocie do zdrowia, ale szybko okazało się, że są zbyt zajęte swoimi sprawami. Agnieszka przyjechała raz z zakupami i od razu zaczęła rozmowę o przepisaniu mieszkania.

— Mamo, przecież to dla twojego dobra — mówiła przekonująco. — Lepiej załatwić wszystko teraz.

Tomek zadzwonił tylko raz: — Mamo, pamiętaj o tych dokumentach.

Czułam się coraz bardziej samotna i zagubiona. Zaczęłam rozmawiać ze sobą na głos:

— Czy naprawdę jestem dla nich tylko portfelem? Czy to możliwe, że cała nasza miłość była iluzją?

W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do adwokata. Siedziałam naprzeciwko pani mecenas Nowak i opowiadałam jej o wszystkim: o chorobie, o dzieciach, o moich lękach.

— Proszę pani — powiedziała cicho — ma pani prawo decydować o swoim majątku tak, jak pani uważa za słuszne.

Podjęcie decyzji o zmianie testamentu było dla mnie jak przejście przez ogień. Wiedziałam, że dzieci będą miały do mnie żal. Ale musiałam zadbać o siebie. Przepisałam część majątku na fundację pomagającą samotnym matkom i zostawiłam dzieciom tylko to, co uznałam za sprawiedliwe.

Kiedy powiedziałam im o swojej decyzji, wybuchła burza.

— Jak mogłaś nam to zrobić?! — krzyczała Agnieszka przez telefon. — Po tym wszystkim?!

Tomek przyszedł do mnie do domu i przez godzinę próbował mnie przekonać do zmiany zdania.

— Mamo, przecież jesteśmy rodziną! — mówił z wyrzutem.

Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich gniew i rozczarowanie. Ale nie zobaczyłam miłości.

Od tamtej pory nasze kontakty stały się chłodne i rzadkie. Czasem dzwonią z okazji świąt albo urodzin. Częściej jednak milczą.

Często siadam wieczorem przy oknie i patrzę na światła miasta. Zastanawiam się, czy mogłam coś zrobić inaczej. Czy mogłam ich lepiej wychować? Czy to ja zawiodłam jako matka?

Ale wiem jedno: musiałam zadbać o siebie i swój spokój ducha.

Czy miłość rodzinna naprawdę jest bezwarunkowa? A może każdy z nas nosi w sobie cień egoizmu? Co wy byście zrobili na moim miejscu?