Gość we własnym domu: historia polskiej synowej
„Kinga, pamiętaj, że tu rządzi moja mama. Ty jesteś tylko… gościem.”
Słowa Pawła uderzyły mnie jak policzek. Stałam w kuchni, jeszcze z mokrymi rękami po zmywaniu naczyń, kiedy usłyszałam ten wyrok. Pani Halina, moja teściowa, patrzyła na mnie spod przymrużonych powiek, z ustami zaciśniętymi w cienką linię. Serce waliło mi w piersi, jakby ktoś właśnie wyrwał mi grunt spod nóg.
To nie był pierwszy raz, kiedy czułam się obca w tym domu. Od dnia ślubu minęły już dwa lata, a ja wciąż nie mogłam znaleźć swojego miejsca. Zostawiłam swoje małe mieszkanie w Toruniu i przeprowadziłam się do Bydgoszczy, do dużego domu rodziców Pawła. Na początku myślałam, że to tylko na chwilę – dopóki nie znajdziemy czegoś własnego. Ale miesiące zamieniły się w lata, a ja tkwiłam tu, coraz bardziej niewidzialna.
Pani Halina miała zasady na wszystko: śniadanie tylko o siódmej, herbata bez cukru, pranie osobno dla każdego domownika, a nawet sposób układania sztućców na stole. Każdy mój ruch wydawał się nie taki. „Kinga, nóż po prawej!” „Kinga, nie tak się prasuje koszule!” „Kinga, kto tak gotuje rosół?”
Paweł… Paweł był inny niż wtedy, gdy się poznaliśmy. Kiedyś zabierał mnie na koncerty jazzowe nad Brdą, pisał liściki zostawiane pod poduszką i potrafił godzinami rozmawiać o wszystkim. Teraz wracał z pracy zmęczony i zamykał się w swoim świecie. Zawsze stawał po stronie matki.
Pewnego listopadowego wieczoru, po kolejnej kłótni o przypaloną blachę do ciasta, zamknęłam się w łazience i płakałam w ciszy. Słyszałam stłumione głosy z kuchni.
– Nie wiem, czemu ona nie potrafi się dostosować – szeptała pani Halina.
– Mamo, daj jej czas. Kinga jest… inna – odpowiadał Paweł.
Nie chciałam być „inna”. Chciałam być częścią tej rodziny. Ale byłam tylko gościem. Dziewczyną z innego miasta, która nie umie zrobić schabowego jak babcia.
Dni ciągnęły się powoli. Wstawałam pierwsza, żeby przygotować śniadanie i może zasłużyć na uśmiech teściowej. Ale ona siadała przy stole z gazetą i mruczała: „Znowu za mocna herbata.”
Pracy nie mogłam znaleźć. Wysyłałam CV do szkół, bibliotek, sklepów – bez skutku. Bydgoszcz była dla mnie zamknięta. Paweł pracował całymi dniami jako księgowy; wracał późno i unikał rozmów o naszych problemach. Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę.
– Paweł, ja tu dłużej nie wytrzymam – powiedziałam drżącym głosem.
Westchnął bez spojrzenia na mnie:
– Kinga, spróbuj się dostosować. Mama jest jaka jest.
– A ja? Jaka jestem ja?
Cisza.
Zaczęłam znikać. Wychodziłam sama na długie spacery nad Wisłą, patrzyłam na światła miasta i ludzi śmiejących się w kawiarniach. Zastanawiałam się, czy oni też mają takie teściowe albo mężów, którzy nie potrafią ich obronić.
Pewnego zimowego popołudnia zadzwoniła mama:
– Kinga, przyjedź na kilka dni do domu. Wszyscy za tobą tęsknią.
Chciałam uciec, ale bałam się, że Paweł uzna to za zdradę. Zostałam więc jeszcze trochę, zaciskając zęby.
Potem przyszły święta Wielkanocne. Pani Halina postanowiła zaprosić całą rodzinę: ciotki, kuzynów, nawet dalekich krewnych. Ja miałam gotować dla piętnastu osób pod jej czujnym okiem.
– Nigdy nie robiłaś żurku? Tak to wyjdzie kwaśny!
Poczułam się upokorzona przy wszystkich. Nikt mnie nie wsparł. Nawet Paweł.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Patrzyłam w sufit i pytałam siebie: gdzie popełniłam błąd? Może naprawdę nie pasuję do tej rodziny? Może to moja wina, że nie potrafię zdobyć ich miłości?
Następnego dnia podjęłam decyzję. Spakowałam walizkę po cichu, gdy wszyscy wyszli na spacer wielkanocny. Zostawiłam kartkę na stole:
„Nie jestem już gościem. Idę szukać swojego domu.”
Pojechałam pociągiem do Torunia z sercem w gardle i drżącymi dłońmi. Mama przywitała mnie mocnym uściskiem – takim jak świeżo upieczony chleb.
Minęły tygodnie zanim Paweł zadzwonił.
– Dlaczego wyjechałaś bez słowa?
– Bo już mnie nie słuchałeś.
Długa cisza w słuchawce.
– Wrócisz?
Spojrzałam przez okno – w ogrodzie mojego dzieciństwa rozkwitała wiosna.
– Nie wiem, Paweł. Może… ale tylko jeśli będziesz chciał budować coś ze mną, a nie tylko z mamą.
Od tamtej pory zaczęłam żyć na nowo. Znalazłam pracę w małej księgarni na starówce; codziennie spotykam ludzi, którzy uśmiechają się do mnie bez oceniania. Nauczyłam się gotować żurek tak jak lubiła moja babcia i czasem zapraszam znajomych na kolację do mojego nowego mieszkania.
Czasem wracam myślami do tamtej kuchni zalanej żółtym światłem i zimnych słów Pawła: „Ty jesteś tylko gościem.” Zastanawiam się, czy można poczuć się u siebie tam, gdzie nikt cię naprawdę nie chce… A może prawdziwy dom jest tam, gdzie uczymy się kochać samych siebie?
A Wy? Czy byliście kiedyś gośćmi we własnym życiu?