Kiedy nowa dziewczyna mojego syna wprowadziła się do naszego domu – Walka matki o własne miejsce
– Mamo, musisz zrozumieć, że to dla mnie ważne – powiedział Michał, patrząc na mnie z tym swoim uporem, który odziedziczył po ojcu. Stałam przy kuchennym blacie, ściskając filiżankę herbaty tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. W salonie słychać było cichy śmiech Magdy – tej nowej dziewczyny mojego syna, która od tygodnia mieszkała z nami pod jednym dachem.
Nie tak wyobrażałam sobie jesień życia. Po śmierci Andrzeja, mojego męża, dom był pusty i cichy. Michał wrócił wtedy do mnie z Warszawy, bo „nie chciał, żebym była sama”. Byłam mu wdzięczna. Przez dwa lata żyliśmy spokojnie – ja gotowałam jego ulubione zupy, on pomagał mi w ogrodzie. Czułam się potrzebna. Ale wszystko zmieniło się, gdy poznał Magdę.
Pamiętam pierwszy dzień, kiedy ją przyprowadził. Miała na sobie czerwony płaszcz i uśmiech, który wydawał się nieco zbyt szeroki. – Dzień dobry pani Zofio! – zawołała od progu. Uścisnęła mi dłoń tak mocno, że aż zabolało. Michał patrzył na nią z zachwytem. Już wtedy poczułam ukłucie niepokoju.
Przez pierwsze dni starałam się być uprzejma. Gotowałam obiady dla trzech osób, pytałam Magdę o jej pracę w agencji reklamowej, słuchałam opowieści o jej podróżach. Ale ona coraz częściej przejmowała inicjatywę: przestawiała rzeczy w kuchni, zmieniała ustawienie poduszek na kanapie, a nawet zaczęła przemeblowywać mój pokój dzienny bez pytania.
– Mamo, Magda tylko chce pomóc – tłumaczył Michał, gdy zwróciłam mu uwagę.
– Pomóc? To mój dom! – wyrwało mi się wtedy. – Tu wszystko ma swoje miejsce.
– Ale może czas na zmiany? – odpowiedział spokojnie.
Czułam się coraz bardziej zbędna. Magda gotowała „nowocześnie”, a Michał chwalił jej curry i hummus, podczas gdy moje schabowe zaczęły wracać na talerzu nietknięte. W łazience pojawiły się jej kosmetyki, a w przedpokoju – rząd kolorowych butów na obcasie. Nawet mój ulubiony fotel został przesunięty pod okno „bo tam jest lepsze światło do czytania”.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi sypialni:
– Twoja mama jest taka… staroświecka. Może powinniśmy pomyśleć o własnym mieszkaniu?
– Nie stać nas teraz – odpowiedział Michał. – Poza tym obiecałem mamie, że nie zostawię jej samej.
Leżałam wtedy w łóżku i płakałam w poduszkę. Czy naprawdę jestem ciężarem? Czy moje przywiązanie do domu jest egoizmem?
Następnego dnia Magda zaproponowała wspólne śniadanie.
– Pani Zofio, może spróbowałaby pani owsianki z chia? To bardzo zdrowe!
– Dziękuję, wolę jajecznicę – odpowiedziałam chłodno.
Michał spojrzał na mnie z wyrzutem.
Zaczęły się drobne konflikty: o pranie (Magda wrzuciła moje wełniane swetry do pralki i skurczyły się), o kwiaty (przesadziła moje storczyki i jeden zwiędł), o telewizor (wieczorami oglądali seriale na Netfliksie, a ja nie mogłam już obejrzeć „Ojca Mateusza”).
Pewnego dnia wróciłam ze sklepu i zobaczyłam Magdę malującą ścianę w salonie na szaro.
– Co ty robisz?!
– Chciałam odświeżyć wnętrze. Michał mówił, że lubi nowoczesne kolory.
– Ale to mój dom! – krzyknęłam.
Magda spojrzała na mnie z wyższością:
– Może czas pogodzić się ze zmianami?
Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Wspomnienia wracały falami: pierwszy dzień w tym domu z Andrzejem, dziecięce rysunki Michała na ścianach kuchni, zapach szarlotki pieczonej dla wnuków sąsiadki. Czy naprawdę miałam to wszystko oddać bez walki?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z synem.
– Michał…
– Wiem, mamo. Jesteś niezadowolona z Magdy.
– To nie tak. Po prostu… czuję się tu obca. Jakbyście przejęli mój dom.
Michał westchnął ciężko.
– Mamo, kocham cię. Ale musisz zaakceptować Magdę. Chcemy tu razem żyć.
– A ja? Gdzie jest moje miejsce?
Nie odpowiedział.
Przez kolejne tygodnie atmosfera była napięta. Unikaliśmy rozmów przy stole, a ja coraz częściej wychodziłam na długie spacery po parku. Spotykałam tam panią Halinę z sąsiedztwa.
– Coś taka smutna, Zosiu?
Opowiedziałam jej wszystko. Pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Dzieci dorastają i myślą, że wiedzą lepiej. Ale ty też masz prawo do swojego miejsca.
Wieczorem usiadłam przy stole i napisałam list do Michała:
„Synku,
Wiem, że chcesz być szczęśliwy z Magdą. Ale ja też chcę czuć się u siebie w domu. Proszę cię tylko o jedno: nie zapominaj o mnie.”
Rano zostawiłam list na jego poduszce i poszłam do ogrodu. Siedziałam tam długo, patrząc na przekwitające róże.
Michał przyszedł po godzinie.
– Przepraszam, mamo – powiedział cicho. – Nie chciałem cię zranić.
Objął mnie mocno. Płakaliśmy oboje.
Magda przez kilka dni była wyraźnie urażona i unikała mnie wzrokiem. Ale po tygodniu przyszła do mnie sama.
– Pani Zofio… Przepraszam za ten bałagan z farbą i storczykami. Chciałam dobrze…
Spojrzałam jej w oczy i zobaczyłam w nich niepewność.
– Może spróbujemy znaleźć kompromis? – zaproponowałam cicho.
Od tamtej pory zaczęłyśmy rozmawiać więcej: o przepisach kulinarnych, o kwiatach, nawet o serialach (choć Netfliksa nadal nie polubiłam). Michał był szczęśliwy widząc nas razem przy stole.
Ale wiem jedno: dom to nie tylko ściany i meble. To wspomnienia i uczucia tych, którzy tu mieszkają. Czy można dzielić swoje miejsce z kimś obcym i nie stracić siebie?
Czasem patrzę na Magdę i zastanawiam się: czy naprawdę można nauczyć się kochać kogoś tylko dlatego, że kocha go nasze dziecko? Czy kompromis to zawsze wygrana?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?