Kiedy własna córka staje się obca: walka o prawo do bycia sobą

– Mamo, nie rozumiesz? To jest chore! – krzyknęła Marta, trzaskając drzwiami mojego mieszkania. Stałam w przedpokoju, z kluczami w dłoni, a serce waliło mi jak młotem. Jeszcze przed chwilą bawiłam się z moją wnuczką, Zosią, układałyśmy puzzle na dywanie. Teraz cisza po jej wyjściu dźwięczała mi w uszach jak najgorsza kara.

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy po śmierci męża zaczęłam wychodzić z domu nie tylko po zakupy. Może gdy zapisałam się na kurs tańca i zaczęłam spotykać się z ludźmi, którzy nie byli rodziną. Marta patrzyła na mnie coraz dziwniej. Jakbym robiła coś złego. Jakbym zdradzała ją i Zosię.

Przez trzydzieści lat byłam tylko matką i żoną. Potem wdową i babcią. Gotowałam, sprzątałam, odbierałam Zosię z przedszkola, potem ze szkoły. Nigdy nie narzekałam. Nawet kiedy Marta zostawiła mnie z wnuczką na całe wakacje, bo musiała „odpocząć” z nowym partnerem. Byłam wdzięczna za każdy dzień z Zosią. Ale gdzieś głęboko czułam, że jestem przezroczysta. Że nikt nie widzi we mnie kobiety.

Wszystko zmieniło się, gdy poznałam Andrzeja na kursie tańca. Był wdowcem, miał ciepły uśmiech i potrafił słuchać. Po raz pierwszy od lat ktoś zapytał mnie, czego chcę. Co lubię. Jak się czuję. Zaczęliśmy spotykać się coraz częściej – najpierw na kawie po zajęciach, potem w kinie, aż w końcu zaprosił mnie do siebie na kolację.

Pamiętam, jak wróciłam wtedy do domu późno wieczorem. Marta zadzwoniła od razu:
– Gdzie byłaś? Zosia dzwoniła do ciebie, nie odbierałaś!
– Byłam zajęta – odpowiedziałam spokojnie.
– Zajęta? Czym? Przecież jesteś na emeryturze! – jej głos był pełen wyrzutu.
– Mam prawo do swojego życia – powiedziałam cicho.
Po drugiej stronie zapadła cisza.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Marta zaczęła przychodzić coraz rzadziej. Zosia dzwoniła, ale rozmowy były krótkie. Czułam, że coś jest nie tak, ale nie chciałam rezygnować z tego kawałka szczęścia, który wreszcie znalazłam.

Aż do dziś.

Marta przyszła bez zapowiedzi. Wpadła jak burza, nawet nie zdjęła płaszcza.
– Musimy porozmawiać – powiedziała stanowczo.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
– Mamo, co ty wyprawiasz? – zaczęła bez ogródek. – Zosia mówi, że ciągle cię nie ma. Że jesteś zajęta. Że masz „nowego kolegę”.
– Andrzej jest moim przyjacielem – odpowiedziałam spokojnie.
– Przyjacielem? W tym wieku? Nie wstyd ci?
Poczułam, jak robi mi się gorąco ze złości i upokorzenia.
– Mam prawo być szczęśliwa – powiedziałam drżącym głosem.
– A ja mam prawo chronić moją córkę przed twoimi fanaberiami! – krzyknęła Marta.

Nie pamiętam już dokładnie reszty rozmowy. Wiem tylko, że powiedziała coś o tym, że jestem egoistką, że zaniedbuję rodzinę, że Zosia mnie potrzebuje, a ja myślę tylko o sobie. Potem zabrała wnuczkę i wyszła. Nie pozwoliła mi nawet się pożegnać.

Siedziałam długo w pustym mieszkaniu. Patrzyłam na rozrzucone puzzle i płakałam jak dziecko. Przez całe życie byłam dla nich wszystkim – matką, babcią, kucharką, sprzątaczką, pielęgniarką. Nigdy niczego nie żądałam w zamian. Czy naprawdę tak trudno zrozumieć, że chcę mieć coś swojego?

Andrzej zadzwonił wieczorem.
– Co się stało? Brzmisz smutno.
Opowiedziałam mu wszystko przez łzy.
– Może powinnaś dać im czas – powiedział cicho.
– A jeśli nigdy nie zrozumieją?
– Najważniejsze jest to, czego ty chcesz – odpowiedział spokojnie.

Ale czy naprawdę mogę wybrać siebie? Czy mogę być szczęśliwa bez Zosi? Bez Marty?

Przez kolejne dni próbowałam dzwonić do córki. Pisałam wiadomości do wnuczki. Bez odpowiedzi. Czułam się jak wyrzutek. Jakby całe moje życie nagle przestało mieć sens.

W pracy Andrzeja poznałam kilka kobiet w podobnej sytuacji. Jedna z nich powiedziała mi: „Musisz walczyć o siebie. Inaczej nikt tego za ciebie nie zrobi”.

Zaczęłam pisać listy do Zosi. Opowiadałam jej o swoim dzieciństwie, o tym jak poznałam dziadka, o tym jak bardzo ją kocham i tęsknię za nią każdego dnia. Nie wiem czy je czytała – Marta nigdy mi nie odpowiedziała.

Minęły dwa miesiące ciszy. W końcu dostałam krótką wiadomość od Marty: „Możesz przyjść na urodziny Zosi. Ale Andrzej nie jest mile widziany”.

Poszłam sama. Wszyscy patrzyli na mnie jak na intruza. Zosia rzuciła mi się na szyję i szepnęła: „Bardzo za tobą tęskniłam”.

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Czy naprawdę muszę wybierać między własnym szczęściem a rodziną? Czy bycie matką i babcią oznacza rezygnację z siebie?

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy mam prawo być szczęśliwa? Czy to egoizm – czy może odwaga? Może każda kobieta powinna choć raz w życiu zadać sobie to pytanie…