Mamo, jeśli się nie uspokoisz, odejdę na zawsze. Historia Wandy i jej córki.

— Mamo, jeśli się nie uspokoisz, odejdę na zawsze.

Te słowa rozbrzmiały w mojej głowie jak dzwon. Stałam przy kuchennym blacie, z rękami zanurzonymi w misce sałatki jarzynowej, kiedy Marta, moja jedyna córka, wypowiedziała je z taką stanowczością, że aż zadrżałam. Był mój dzień — moje urodziny. Zawsze starałam się, żeby ten dzień był wyjątkowy, choćby dla samej siebie. Wstałam wcześnie rano, zanim jeszcze słońce przebiło się przez firanki. Ugotowałam warzywa do sałatek, zamarynowałam mięso na pieczeń, wyszorowałam ziemniaki na placki. Potem poszłam do fryzjera — pierwszy raz od miesięcy pozwoliłam sobie na tę przyjemność. Chciałam wyglądać dobrze. Chciałam poczuć się młodo.

Gdy wróciłam do domu, od razu zabrałam się za gotowanie. W kuchni pachniało koperkiem i świeżo pieczonym chlebem. Marta przyszła później, jak zwykle spóźniona. Miała na sobie nową sukienkę i uśmiech na twarzy. — Wszystkiego najlepszego, mamo! — powiedziała, obejmując mnie mocno. — Jesteś taka piękna. W twoim dowodzie jest nieprawidłowy rok urodzenia. Tak naprawdę masz o dziesięć lat mniej.

Zaśmiałam się wtedy, choć w środku czułam ukłucie smutku. Wiedziałam, że to żart, ale czas płynął nieubłaganie. Z każdym rokiem coraz bardziej czułam się niewidzialna — dla siebie, dla świata, a czasem nawet dla własnej córki.

Goście zaczęli schodzić się po południu. Była moja siostra Halina z mężem, sąsiadka Basia z synem i kilku znajomych z pracy. Stół uginał się od jedzenia. Wszyscy śmiali się i rozmawiali głośno. Ale ja czułam narastające napięcie — jakby coś wisiało w powietrzu.

Marta siedziała przy stole z telefonem w ręku. Co chwilę zerkała na ekran i odpowiadała na wiadomości. Próbowałam ją zaangażować w rozmowę:

— Marto, może opowiesz cioci Halinie o swoim nowym projekcie w pracy?

— Mamo, daj spokój — mruknęła pod nosem.

Poczułam ukłucie złości. Przecież chciałam tylko pochwalić się jej sukcesami! Zawsze byłam z niej dumna, nawet jeśli nie zawsze potrafiłam to okazać.

— Może byś odłożyła ten telefon chociaż dzisiaj? — powiedziałam ostrzej niż zamierzałam.

Marta spojrzała na mnie z irytacją:

— Mamo, jestem dorosła. Nie musisz mnie kontrolować na każdym kroku.

Goście ucichli. Czułam na sobie ich spojrzenia. Zrobiło mi się gorąco ze wstydu.

— Nie kontroluję cię! Po prostu chciałabym spędzić z tobą trochę czasu — odpowiedziałam drżącym głosem.

— To może przestań mnie ciągle pouczać! — wybuchła Marta. — Zawsze musisz mieć ostatnie słowo!

Wybiegła z pokoju trzaskając drzwiami. Wszyscy patrzyli na mnie w milczeniu. Próbowałam udawać, że nic się nie stało, ale łzy napłynęły mi do oczu.

Po chwili poszłam za nią do jej pokoju. Siedziała na łóżku ze spuszczoną głową.

— Marto… Przepraszam. Nie chciałam cię urazić.

— Mamo, jeśli będziesz przeszkadzać, odejdę. Na zawsze — powiedziała cicho, ale stanowczo.

Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, powiedzieć jej wszystko, co leżało mi na sercu: jak bardzo ją kocham, jak bardzo się o nią martwię, jak trudno mi pogodzić się z tym, że dorosła i nie potrzebuje mnie już tak jak kiedyś.

Ale milczałam. Zamiast tego wyszłam z pokoju i wróciłam do gości. Uśmiechałam się sztucznie, odpowiadałam na pytania o pracę i zdrowie, ale myślami byłam gdzie indziej.

Wieczorem Marta wyszła z domu bez słowa. Siedziałam sama w kuchni przy pustym stole. Patrzyłam na niedojedzone sałatki i zimną pieczeń. Czułam się przegrana.

Przez następne dni próbowałam do niej dzwonić, pisać wiadomości — bez odpowiedzi. Halina mówiła mi: „Daj jej czas, Wanda. Ona musi sama wszystko przemyśleć.” Ale ja bałam się, że naprawdę odejdzie na zawsze.

Zaczęłam analizować nasze relacje od początku. Przypominały mi się wszystkie chwile, kiedy byłam dla niej zbyt surowa albo za bardzo chciałam ją chronić przed światem. Może rzeczywiście przesadzałam? Może nie umiałam pozwolić jej dorosnąć?

Pewnego wieczoru usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam je z bijącym sercem — to była Marta. Stała w progu ze spuszczoną głową.

— Mamo… Przepraszam za tamte słowa — powiedziała cicho.

Objęłyśmy się bez słów. Obie płakałyśmy długo.

Dziś wiem jedno: czasem miłość matki może być zbyt dusząca. Czasem trzeba nauczyć się odpuszczać i pozwolić dziecku odejść — choćby tylko po to, by mogło wrócić.

Czy można naprawić to, co zostało powiedziane w gniewie? Czy matka i córka mogą nauczyć się siebie na nowo? Może każda rodzina musi przejść przez taki kryzys, żeby naprawdę docenić to, co najważniejsze…