Między dwoma domami: Jak decyzja o oddaniu taty do domu opieki rozdarła moją rodzinę

– Nie wierzę, że to naprawdę robisz, Anka! – głos mojej siostry, Magdy, drżał od gniewu i rozczarowania. Stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni rodziców, a tata siedział w fotelu w salonie, patrząc przez okno na ogród, który kiedyś sam pielęgnował.

– Magda, ja już nie daję rady – odpowiedziałam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Ty nawet nie przyjeżdżasz, nie wiesz, jak to wygląda na co dzień.

– Bo mam swoje życie! – krzyknęła. – Ale nie oddałabym taty obcym ludziom! To jest nieludzkie!

Wtedy właśnie poczułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Przez ostatnie dwa lata opiekowałam się tatą sama. Mama zmarła nagle na udar, a Magda wyjechała do Warszawy i widywałyśmy się tylko na święta. Tata coraz bardziej zamykał się w sobie, zapominał, gdzie jest, czasem nie poznawał mnie ani sąsiadów. Były dni, kiedy nie spałam po nocach, bo bałam się, że wyjdzie z domu i się zgubi. Przestałam pracować na pełen etat, bo nie mogłam go zostawić samego nawet na godzinę.

Pamiętam ten dzień, kiedy znalazłam go na przystanku autobusowym, w piżamie i kapciach, trzymającego w ręku zdjęcie mamy. Płakał jak dziecko. Wtedy zrozumiałam, że sama nie dam rady.

Ale Magda tego nie widziała. Dla niej byłam egoistką.

Kiedy powiedziałam rodzinie o swojej decyzji, nikt mnie nie wsparł. Wujek Jurek tylko pokiwał głową i mruknął coś pod nosem. Ciocia Basia przestała odbierać moje telefony. Nawet sąsiedzi zaczęli patrzeć na mnie inaczej – jakbym zrobiła coś strasznego.

Pierwszy dzień w domu opieki był najgorszy. Tata siedział na łóżku i patrzył na mnie tymi swoimi wielkimi oczami.

– Aniu, kiedy wrócimy do domu? – zapytał cicho.

– Tato… tu będziesz miał opiekę. Ja będę przyjeżdżać… – głos mi się załamał.

Nie odpowiedział. Odwrócił się do ściany.

Wracałam do pustego mieszkania i czułam się jak najgorszy człowiek na świecie. Każdego wieczoru siadałam przy stole i patrzyłam na zdjęcia rodziców. Próbowałam tłumaczyć sobie, że zrobiłam to dla jego dobra – ale sumienie nie dawało mi spokoju.

Magda przestała się odzywać zupełnie. Próbowałam dzwonić, pisać SMS-y – bez odpowiedzi. Nawet na święta nie przyjechała. Wszyscy w rodzinie trzymali jej stronę.

Zaczęłam chodzić do psychologa. Opowiedziałam jej o wszystkim: o bezsenności, o tym, jak boję się spotkań z rodziną, o tym, jak bardzo brakuje mi mamy. Psycholog powiedziała mi wtedy coś ważnego:

– Pani Aniu, czasem największym aktem miłości jest pozwolić sobie pomóc. Nie jest pani winna temu, że nie dała rady sama.

Ale czy to wystarczyło? Każda wizyta u taty była dla mnie próbą sił. Czasem był pogodny i rozmawiał ze mną o dawnych czasach – o tym, jak jeździliśmy nad morze albo jak uczył mnie jeździć rowerem. Innym razem był zamknięty w sobie, milczący, jakby mnie nie poznawał.

Pewnego dnia spotkałam w domu opieki panią Zofię – starszą kobietę o dobrych oczach.

– Pani córka? – zapytała wskazując na tatę.

– Tak… – odpowiedziałam cicho.

– Niech się pani nie obwinia. Ja też tu jestem od roku. Moje dzieci mieszkają za granicą. Na początku myślałam, że mnie porzucili… Ale teraz wiem, że czasem życie stawia nas przed wyborami bez dobrego rozwiązania.

Te słowa trochę mnie uspokoiły. Ale wieczorami nadal wracały myśli: co by było, gdyby mama żyła? Czy wtedy wszystko byłoby inaczej?

Minął rok. Tata pogorszył się znacznie – coraz rzadziej mnie poznaje. Magda nadal się nie odzywa. Rodzina traktuje mnie jak powietrze.

Czasem myślę: czy naprawdę mogłam zrobić coś inaczej? Czy to ja jestem winna temu wszystkiemu? Czy każda decyzja w życiu musi kosztować aż tyle?

Może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Jak poradzić sobie z poczuciem winy i samotnością? Czy można jeszcze odbudować rodzinę po takiej burzy?