Między dwoma ojcami: Najtrudniejszy wybór mojego życia w przeddzień ślubu

– Musisz wybrać, Marto. Nie możesz udawać, że tego problemu nie ma – głos mamy był cichy, ale stanowczy. Stała w progu mojego pokoju, trzymając w dłoniach moją ślubną suknię, jakby to ona miała być tarczą przed tym, co nieuniknione.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Przez chwilę miałam ochotę się roześmiać – przecież to jakiś absurd. Ale w jej oczach widziałam tylko zmęczenie i troskę.

– Mamo, nie mogę tego zrobić. Nie mogę wybierać między nimi – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.

– Musisz. Jutro rano ktoś musi cię poprowadzić do ołtarza. Twój ojciec przyjechał specjalnie z Gdańska. Michał… on tu był przez całe twoje życie. To nie jest łatwe dla nikogo z nas.

Odwróciłam się do okna. Za szybą padał czerwcowy deszcz, a światła miasta rozmywały się w mokrych smugach. W głowie miałam chaos wspomnień: dziecięce rysunki dla Michała, pierwsza jazda na rowerze z jego pomocą, ale też zapach perfum mojego biologicznego ojca, kiedy po raz pierwszy przyjechał do nas po latach nieobecności.

Miałam sześć lat, kiedy tata wyjechał za granicę „za chlebem”. Przez pierwsze miesiące pisał listy, potem dzwonił coraz rzadziej, aż w końcu przestał się odzywać. Mama długo płakała nocami, myśląc, że nie słyszę. Potem pojawił się Michał – cichy, spokojny, z cierpliwością anioła znoszący moje fochy i pytania o tatę. To on nauczył mnie wiązać buty i to on był na mojej pierwszej komunii.

A teraz? Teraz mój biologiczny ojciec wrócił. Nagle. Po piętnastu latach. Przyniósł ze sobą bukiet białych lilii i przeprosiny, które brzmiały jak wyuczona formułka.

– Marto… – mama podeszła bliżej i dotknęła mojej dłoni. – Wiem, że to trudne. Ale musisz podjąć decyzję.

Zostawiła mnie samą z tym ciężarem. Usiadłam na łóżku i zaczęłam rozmyślać. Co znaczy być ojcem? Czy to kwestia krwi? Czy może obecności? Czy można wybaczyć lata nieobecności tylko dlatego, że ktoś nagle postanowił wrócić?

Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z zamyślenia.

– Cześć córeczko – usłyszałam głos Michała. – Chciałem tylko powiedzieć, że jestem w domu obok i jeśli będziesz czegoś potrzebować…

– Michał…

– Tak?

– Dziękuję ci za wszystko – powiedziałam cicho.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– To ja dziękuję. Za to, że pozwoliłaś mi być twoim tatą.

Rozłączyłam się i poczułam jeszcze większy ciężar na sercu.

Pół godziny później zadzwonił mój biologiczny ojciec. Jego głos był pewny siebie, jakby nic się nie stało.

– Marto! Jutro wielki dzień! Nie mogę się doczekać, aż poprowadzę cię do ołtarza.

– Tato…

– Wiem, że nie było mnie długo. Ale teraz wszystko nadrobimy! Obiecuję.

Nie odpowiedziałam. Po prostu nie potrafiłam.

Noc była bezsenna. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdy szczegół mojego życia. Przypomniałam sobie dzień, kiedy Michał nauczył mnie jeździć na nartach w Zakopanem i wieczory przy herbacie, kiedy opowiadał mi o swoim dzieciństwie w PRL-u. Ale też pamiętałam zdjęcia z dzieciństwa z tatą – te nieliczne chwile szczęścia przed jego wyjazdem.

Rano obudziłam się z bólem głowy i sercem ściśniętym ze strachu. Mama czekała już w kuchni z kawą.

– Wiesz już? – zapytała cicho.

Pokręciłam głową.

W domu panowała nerwowa atmosfera. Michał siedział w salonie i udawał, że czyta gazetę. Mój biologiczny ojciec krzątał się po korytarzu, rozmawiając przez telefon z kimś z rodziny.

W końcu zebrałam się na odwagę i poprosiłam ich obu do pokoju.

– Muszę wam coś powiedzieć – zaczęłam drżącym głosem. – Nie wiem, jak mam wybrać. Każdy z was jest dla mnie ważny na swój sposób. Tato… – spojrzałam na biologicznego ojca – …byłeś moim pierwszym bohaterem. Ale potem cię nie było. Michał… ty byłeś przy mnie zawsze. To ty mnie wychowałeś.

Obaj patrzyli na mnie w milczeniu.

– Chciałabym… żebyście obaj poprowadzili mnie do ołtarza – powiedziałam w końcu przez łzy.

Zapadła cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem.

Mój biologiczny ojciec pierwszy spuścił wzrok.

– Rozumiem – powiedział cicho. – Może to sprawiedliwe.

Michał podszedł do mnie i przytulił mocno.

– Jestem dumny z ciebie – wyszeptał.

Mama stała w drzwiach i płakała ze wzruszenia.

Na ślubie szłam do ołtarza pod rękę z dwoma ojcami – jednym po lewej stronie, drugim po prawej. Czułam ich dłonie ściskające moje ramiona i wiedziałam, że choć życie nie jest czarno-białe, czasem można znaleźć własną drogę między bólem a przebaczeniem.

Dziś pytam siebie: czy rodzina to tylko więzy krwi? Czy może to ci, którzy są przy nas wtedy, gdy najbardziej ich potrzebujemy? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?