Między matką a teściową: Moje życie na rozdrożu rodzinnych lojalności

— Znowu idziesz do niej? — głos mamy przeszył ciszę kuchni niczym nóż. Stałam przy zlewie, zmywając talerze po śniadaniu, a jej spojrzenie paliło mnie w plecy.

— Mamo, ona naprawdę potrzebuje pomocy. Lekarz mówił, że po tym udarze nie powinna zostawać sama — odpowiedziałam cicho, próbując nie patrzeć jej w oczy. Wiedziałam, że zaraz zacznie się kolejna kłótnia.

— A ja? Ja nie potrzebuję? — Jej głos drżał, jakby zaraz miała się rozpłakać. — Odkąd wyszłaś za Pawła, wszystko się zmieniło. Nie masz już dla mnie czasu.

Zacisnęłam dłonie na szklance tak mocno, że aż zabolały mnie palce. W głowie kłębiły się myśli: czy naprawdę jestem złą córką? Czy powinnam wybierać między matką a teściową?

Paweł był moją miłością od liceum. Poznaliśmy się na szkolnej wycieczce do Krakowa. On — zawsze spokojny, opanowany, z tym swoim cichym uśmiechem. Ja — wiecznie roztrzepana, z głową pełną marzeń. Kiedy się pobraliśmy, wiedziałam, że jego mama, pani Zofia, będzie częścią naszego życia. Ale nie sądziłam, że aż tak dużą.

Wszystko zmieniło się w zeszłym roku. Pani Zofia dostała udaru. Paweł był wtedy w delegacji w Gdańsku, a ja odebrałam telefon od sąsiadki:

— Pani Marto, coś się dzieje z pani teściową! Nie otwiera drzwi, a przez okno widzę, że leży na podłodze!

Pamiętam tamten dzień jak przez mgłę. Biegłam przez pół miasta, modląc się w duchu, żeby jeszcze żyła. Udało się ją uratować, ale od tamtej pory wymagała stałej opieki.

Paweł wrócił natychmiast. Przez pierwsze tygodnie byliśmy razem u jego mamy codziennie. Ale potem praca go pochłonęła — ktoś musiał zarabiać na leki i rehabilitację. Zostałam sama z opieką nad panią Zofią.

Moja mama początkowo rozumiała sytuację. Ale z czasem zaczęła być coraz bardziej zazdrosna.

— Twoja teściowa to nie twoja matka! — powtarzała mi niemal codziennie przez telefon. — Ja też jestem sama! Ojciec odszedł, gdy byłaś mała. Zawsze miałyśmy tylko siebie.

Czułam się rozdarta na pół. Każdego dnia jeździłam do pani Zofii — pomagałam jej wstać z łóżka, robiłam zakupy, gotowałam obiady i podawałam leki. Wieczorami wracałam do domu wykończona psychicznie i fizycznie.

Paweł próbował mnie wspierać:

— Wiem, że jest ci ciężko — mówił cicho, obejmując mnie ramieniem. — Ale mama nie ma nikogo poza nami.

— A moja mama? — pytałam szeptem.

Nie miał odpowiedzi.

Któregoś dnia mama zadzwoniła zapłakana:

— Marta, źle się czuję… chyba mam gorączkę…

Rzuciłam wszystko i pobiegłam do niej. Leżała w łóżku blada i słaba. Przez dwa dni byłam tylko przy niej. Paweł dzwonił co chwilę:

— Marta, mama pyta o ciebie…

— Nie mogę teraz! Moja mama jest chora! — krzyczałam do słuchawki.

Po tych dwóch dniach mama poczuła się lepiej. Ale wtedy zadzwoniła sąsiadka pani Zofii:

— Pani Marto, pani teściowa upadła w łazience! Nie mogę jej podnieść!

Znowu bieg przez pół miasta. Pani Zofia płakała z bólu i upokorzenia.

— Przepraszam… nie chciałam sprawiać kłopotu…

Poczułam się jak najgorszy człowiek na świecie.

Wieczorem wybuchłam przy Pawle:

— Nie dam rady! Każda z nich chce mnie mieć tylko dla siebie! Czuję się jak szmata do wycierania łez!

Paweł milczał długo.

— Może powinniśmy zatrudnić opiekunkę? — zaproponował w końcu.

Ale na to nie było nas stać.

Zaczęłam mieć koszmary. Śniło mi się, że obie matki stoją po dwóch stronach rzeki i wołają mnie do siebie. A ja stoję pośrodku i nie mogę ruszyć się z miejsca.

W pracy zaczęli zwracać mi uwagę na spóźnienia i zmęczenie. Szefowa zaprosiła mnie na rozmowę:

— Marta, co się dzieje? Jesteś cieniem samej siebie.

Nie wytrzymałam i rozpłakałam się przy niej jak dziecko.

W końcu przyszedł dzień, kiedy obie matki spotkały się u nas w domu. Mama przyszła niezapowiedziana akurat wtedy, gdy pomagałam pani Zofii przejść do łazienki.

— No pięknie! — wykrzyknęła moja mama widząc mnie klęczącą przy teściowej. — Teraz już wiem, gdzie jest twoje serce!

Pani Zofia spuściła wzrok i wyszeptała:

— Przepraszam… nie chciałam być ciężarem…

Wybuchłam:

— Dość! Mam dość tej wojny o mnie! Kocham was obie! Każda z was jest dla mnie ważna! Ale nie mogę być wszędzie naraz!

Obie kobiety zamilkły. W końcu mama podeszła do pani Zofii i powiedziała cicho:

— Przepraszam… chyba byłam zazdrosna…

Pani Zofia uśmiechnęła się smutno:

— Ja też…

Od tego dnia coś się zmieniło. Mama zaczęła czasem odwiedzać panią Zofię razem ze mną. Rozmawiały o dawnych czasach, o dzieciach, o życiu. Ja poczułam ulgę — jakby ktoś zdjął mi z pleców ciężki plecak.

Ale wciąż mam w sobie lęk: czy kiedyś będę musiała wybierać? Czy można być dobrą córką i dobrą synową jednocześnie?

Czasem patrzę na obie kobiety i myślę: czy miłość naprawdę musi dzielić? A może to my sami stawiamy sobie granice tam, gdzie ich nie ma?