Między miłością a żalem: Historia o rodzinie, która rozpadła się przez niedopowiedzenia i walkę o spadek

– Nie mogłaś opiekować się własną matką, ale na proces ze mną masz energię?! – krzyknęłam przez łzy, patrząc na mamę, która siedziała po drugiej stronie stołu w kancelarii adwokackiej. Jej twarz była zimna, obojętna, jakbyśmy rozmawiały o pogodzie, a nie o życiu, które właśnie się rozsypało na kawałki.

Gdy byłam małą dziewczynką, moim całym światem była babcia. To ona mnie wychowała, uczyła życia, głaskała po kolanach, gdy się przewróciłam, i tuliła w ramionach, gdy mama po raz kolejny znikała w poszukiwaniu „swojego szczęścia”. Mama zawsze była w ciągłych podróżach – raz z jednym mężczyzną, raz z drugim, zawsze szukając czegoś, czego nigdy nie potrafiłam zrozumieć. Babcia mówiła mi wtedy: „Zuzia, nie martw się. Ja tu jestem”. I była. Zawsze.

Kiedy miałam siedemnaście lat, babcia zachorowała. Alzheimer. Najpierw zapominała drobiazgi – gdzie położyła okulary, jak się nazywa sąsiadka z naprzeciwka. Potem zapomniała mojego imienia. Ale nawet wtedy czułam jej miłość. Przez te wszystkie lata to ja byłam przy niej – karmiłam ją, myłam, czytałam jej ulubione książki na głos. Mama? Dzwoniła raz na miesiąc. Czasem przysyłała pieniądze. Ale nigdy nie przyszła.

Pamiętam jedną rozmowę przez telefon:
– Mamo, babcia pyta o ciebie. Może przyjedziesz?
– Zuzia, wiesz przecież, że mam teraz ważny projekt w pracy. Nie mogę tak po prostu rzucić wszystkiego.
– Ale ona cię potrzebuje…
– Ty tam jesteś. Dasz radę.

I tak zostałam sama z babcią do końca jej dni. Kiedy umarła, miałam wrażenie, że umarła też część mnie.

Pogrzeb był skromny. Przyszło kilka sąsiadek i ciocia Basia z Krakowa. Mama pojawiła się w ostatniej chwili – w czarnym płaszczu, z nową fryzurą i markową torebką. Przytuliła mnie chłodno i powiedziała: „Trzymaj się”. Potem zniknęła na rozmowę telefoniczną.

Myślałam wtedy, że to już koniec naszej historii. Że teraz każda pójdzie swoją drogą. Ale myliłam się.

Kilka tygodni później dostałam list polecony. Pozew sądowy – mama domaga się połowy mieszkania po babci. Tego samego mieszkania, w którym nie postawiła nogi przez ostatnie pięć lat.

Nie spałam całą noc. W głowie miałam tysiące pytań: Jak można być tak bezdusznym? Dlaczego teraz? Przecież to ja opiekowałam się babcią! To ja rezygnowałam z własnego życia, żeby być przy niej!

Spotkałyśmy się w kancelarii adwokackiej. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie jak dwie obce kobiety. Mama miała perfekcyjnie pomalowane paznokcie i spojrzenie pełne chłodu.

– Zuzia, to nic osobistego – powiedziała cicho. – Po prostu mam swoje potrzeby.
– Nic osobistego? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Przez całe życie byłaś nieobecna! Nawet na pogrzebie babci byłaś tylko ciałem! A teraz chcesz połowę mieszkania?
– Takie jest prawo – odpowiedziała spokojnie.

Wyszłam stamtąd roztrzęsiona. Przez kolejne dni nie mogłam jeść ani spać. W pracy byłam cieniem samej siebie. Przyjaciele pytali: „Co się dzieje?”, ale nie potrafiłam im odpowiedzieć.

Wieczorami siadałam na kanapie w pustym mieszkaniu babci i płakałam. Czułam się zdradzona przez własną matkę i przez los. Przecież to nie ja powinnam walczyć o dach nad głową! To ona powinna była być przy mnie i przy swojej matce!

W końcu przyszedł dzień rozprawy sądowej. Sędzia spojrzał na nas surowo:
– Czy strony próbowały dojść do porozumienia?
Mama wzruszyła ramionami:
– Proponowałam Zuzi sprzedaż mieszkania i podział pieniędzy.
– A ty? – zwrócił się do mnie sędzia.
– To nie jest tylko mieszkanie – odpowiedziałam drżącym głosem. – To mój dom. Tu wszystko pachnie babcią…

Sędzia westchnął ciężko i odroczył sprawę.

Po rozprawie mama podeszła do mnie na korytarzu:
– Zuzia… Może byśmy jednak spróbowały się dogadać?
Spojrzałam jej prosto w oczy:
– Teraz chcesz rozmawiać? Gdzie byłaś przez te wszystkie lata?
Zamilkła. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach cień żalu.

Minęły kolejne tygodnie pełne nerwów i niepewności. W końcu zgodziłam się na kompromis – mama dostała część pieniędzy ze sprzedaży mieszkania, a ja mogłam wynająć małe mieszkanie na obrzeżach miasta.

Ale żal pozostał.

Czasem patrzę w lustro i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy rodzina naprawdę znaczy dziś cokolwiek? A może każdy z nas jest już tylko samotną wyspą?