Między modlitwą a milczeniem: Jak wiara pomogła mi przetrwać rodzinny konflikt
– To jest dom czy kura? – głos mojej teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała nad stołem, trzymając w ręku rysunek mojego siedmioletniego syna, Jasia. Jej brwi uniosły się w wyrazie dezaprobaty, a ja poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Jaś patrzył na nią z nadzieją, oczekując pochwały, której nie dostał.
– To dom, babciu – odpowiedział cicho, ściskając rękaw mojej bluzki. – Zrobiłem go dla ciebie.
Teściowa westchnęła ciężko i odłożyła kartkę na stół. – W twoim wieku powinnaś już lepiej rysować – powiedziała chłodno. – Kiedy twój tata był mały, jego rysunki wyglądały jak prawdziwe obrazy.
W tej chwili miałam ochotę krzyknąć. Czułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność. Przecież to tylko dziecko! Przecież to tylko rysunek! Ale zamiast tego uśmiechnęłam się blado i przytuliłam Jasia mocniej do siebie.
– Każdy rysuje inaczej, mamo – powiedziałam najspokojniej, jak potrafiłam. – Jaś bardzo się starał.
Teściowa spojrzała na mnie z wyższością. – Ty zawsze wszystkich bronisz. Może gdybyś była bardziej wymagająca, Jaś nie miałby takich problemów w szkole.
Zrobiło mi się słabo. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę. W głowie kłębiły mi się myśli: „Czy naprawdę jestem złą matką? Czy powinnam być surowsza?” Ale kiedy spojrzałam na syna, zobaczyłam w jego oczach łzy i poczułam, że muszę być silna – dla niego.
Wieczorem, kiedy Jaś już spał, usiadłam na łóżku i zaczęłam się modlić. Nie prosiłam o cud. Prosiłam tylko o siłę i spokój. O to, żebym potrafiła wybaczyć teściowej jej słowa i nie przenosić swojego bólu na dziecko. Modliłam się długo, szepcząc słowa pod nosem, aż poczułam ulgę.
Następnego dnia teściowa przyszła do nas znowu. Jaś bawił się w swoim pokoju, a ja przygotowywałam obiad. Przez chwilę panowała niezręczna cisza.
– Wiesz – zaczęła nagle teściowa – może przesadziłam wczoraj z tym rysunkiem.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Rzadko przyznawała się do błędu.
– Ja tylko… Chciałabym, żeby Jaś był najlepszy. Tak jak jego ojciec.
Westchnęłam i usiadłam naprzeciwko niej przy stole.
– On nie musi być najlepszy – powiedziałam cicho. – On musi być szczęśliwy.
Teściowa spuściła wzrok. Przez chwilę milczałyśmy obie, każda pogrążona w swoich myślach. Wtedy przypomniałam sobie słowa modlitwy z poprzedniej nocy: „Panie, daj mi siłę kochać nawet wtedy, gdy boli”.
– Mamo – odezwałam się po chwili – wiem, że chcesz dobrze. Ale czasem twoje słowa ranią bardziej niż myślisz.
Teściowa spojrzała na mnie uważnie. W jej oczach zobaczyłam cień smutku.
– Moja mama była jeszcze surowsza – powiedziała cicho. – Nigdy mnie nie chwaliła. Może dlatego nie umiem inaczej.
Poczułam nagle współczucie. Zrozumiałam, że jej krytyka nie wynika ze złej woli, ale z własnych ran i lęków.
– Może spróbujemy razem nauczyć się czegoś nowego? – zaproponowałam niepewnie. – Może następnym razem po prostu powiesz Jasiowi coś miłego?
Teściowa skinęła głową i uśmiechnęła się blado.
Wieczorem znów uklękłam do modlitwy. Tym razem dziękowałam za to spotkanie i za to, że potrafiłam wytrwać bez krzyku i łez. Zrozumiałam, że modlitwa nie zmienia innych ludzi – zmienia mnie. Daje mi siłę być lepszą matką i synową.
Kilka dni później Jaś przyniósł nowy rysunek. Tym razem narysował naszą rodzinę: siebie, mnie, tatę i… babcię trzymającą go za rękę. Pokazał go teściowej z dumą.
– Piękny obrazek – powiedziała cicho i pogłaskała go po głowie.
Patrzyłam na nich i czułam wdzięczność. Za to, że potrafiliśmy przezwyciężyć ból słów i znaleźć drogę do siebie nawzajem.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich prób przed nami? Czy zawsze będziemy umieli znaleźć w sobie siłę do przebaczenia? Ale wiem jedno – dopóki mam wiarę i modlitwę, nie jestem sama.