Między nami, kuzynkami: Historia o tym, jak wspólne mieszkanie potrafi zniszczyć rodzinę
– Znowu zostawiłaś naczynia w zlewie! – wrzasnęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Głos odbił się echem od ścian naszego małego mieszkania na Mokotowie. Anka spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby to ja byłam winna całemu złu tego świata.
– Przepraszam, miałam dzisiaj ciężki dzień w pracy – odparła cicho, ale w jej oczach widziałam bunt.
To był trzeci tydzień naszego wspólnego mieszkania. Kiedy zgodziłam się, by Anka zamieszkała ze mną po tym, jak straciła pracę i nie miała gdzie się podziać, byłam przekonana, że to będzie świetny pomysł. Przecież jesteśmy rodziną! W dzieciństwie byłyśmy nierozłączne – razem budowałyśmy szałasy na działce babci w Piasecznie, razem płakałyśmy po śmierci dziadka. Ale dorosłość okazała się zupełnie inną bajką.
Na początku było nawet zabawnie. Wieczory z winem i serialami, wspólne gotowanie makaronu i plotki o rodzinie. Ale szybko zaczęły wychodzić różnice. Ja – pedantka, ona – artystyczna dusza z głową w chmurach. Ja lubię ciszę i porządek, ona – głośną muzykę i spontaniczne wizyty znajomych.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu po długim dniu w pracy. Marzyłam tylko o gorącej kąpieli i chwili spokoju. Otworzyłam drzwi i… zastałam Ankę i jej koleżanki rozłożone na mojej kanapie. Wszędzie butelki po piwie, chipsy na dywanie, głośna muzyka. Poczułam, jak narasta we mnie złość.
– Anka, mówiłyśmy przecież…
– Oj, nie bądź taka sztywna! – przerwała mi, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.
Zacisnęłam zęby i zamknęłam się w łazience. Siedziałam na brzegu wanny i czułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę tak trudno szanować czyjąś przestrzeń?
Następnego dnia próbowałam z nią porozmawiać. Usiadłyśmy przy kuchennym stole.
– Anka, musimy ustalić jakieś zasady. To moje mieszkanie i chciałabym mieć tu trochę spokoju.
– Twoje? – prychnęła. – Przypominam ci, że płacę połowę czynszu.
– Ale to ja podpisałam umowę najmu! – wybuchłam.
– I co z tego? Bez moich pieniędzy nie byłoby cię stać na to mieszkanie!
Te słowa zabolały bardziej niż chciałabym przyznać. Faktycznie, bez jej udziału musiałabym wrócić do rodziców do Legionowa albo wynająć pokój gdzieś na obrzeżach miasta.
Z czasem zaczęły się drobne złośliwości. Anka przestawała sprzątać po sobie, zostawiała brudne ubrania na podłodze, a kiedy zwracałam jej uwagę, udawała, że nie słyszy. Ja z kolei zaczęłam zamykać swoje rzeczy w szafie na klucz i unikać wspólnych posiłków.
Najgorsze przyszło jednak pewnego piątkowego wieczoru. Wróciłam wcześniej z pracy – szef pozwolił mi wyjść po południu po wyjątkowo stresującym tygodniu. Marzyłam o tym, żeby położyć się pod kocem i obejrzeć stary polski film. Otworzyłam drzwi i… zobaczyłam mojego chłopaka, Michała, siedzącego przy stole z Anką. Śmiali się do siebie jak starzy znajomi.
– Co tu robisz? – zapytałam Michała, próbując ukryć drżenie głosu.
– Anka zaprosiła mnie na kawę. Mówiłaś, że wrócisz później…
Spojrzałam na nią pytająco. Wzruszyła ramionami.
– Chciałam pogadać o tobie. O was.
Poczułam zimny dreszcz na plecach. Co ona mogła mu powiedzieć? Czy wyciągała na światło dzienne nasze rodzinne sekrety? Czy opowiadała mu o moich lękach i niepewnościach?
Od tamtej pory zaczęłam podejrzewać najgorsze. Michał coraz częściej odwoływał spotkania ze mną pod pretekstem nadgodzin w pracy, a Anka znikała wieczorami bez słowa wyjaśnienia. Pewnej nocy usłyszałam jej szept przez telefon:
– Tak, ona nic nie wie…
Nie spałam już spokojnie. Każdy dzień był dla mnie walką o własną przestrzeń i godność.
W końcu nie wytrzymałam. W niedzielny poranek postanowiłam postawić sprawę jasno.
– Anka, musimy pogadać.
Spojrzała na mnie z irytacją.
– O co znowu chodzi?
– O Michała. Co was łączy?
Zamilkła na chwilę, a potem wzruszyła ramionami.
– Nic szczególnego. Po prostu dobrze się dogadujemy.
– Kłamałaś mi prosto w oczy! – krzyknęłam. – Wiem, że coś między wami jest!
Wybuchła śmiechem.
– Przesadzasz! Zawsze byłaś zazdrosna o wszystko: o chłopaków, o uwagę rodziny…
Te słowa przelały czarę goryczy. Wybiegłam z mieszkania i przez godzinę błąkałam się po parku Morskie Oko. Dzwoniłam do Michała – nie odbierał. Do mamy – nie mogła rozmawiać. Czułam się kompletnie sama.
Kiedy wróciłam do domu, Anki już nie było. Na stole leżał liścik:
„Nie martw się o czynsz za ten miesiąc. Wyprowadzam się do znajomej. Może tak będzie lepiej dla nas obu.”
Przez chwilę poczułam ulgę… ale zaraz potem przyszło poczucie pustki i porażki. Czy naprawdę tak trudno być rodziną? Czy kilka miesięcy wspólnego mieszkania wystarczyło, by przekreślić lata dziecięcej przyjaźni?
Minęły dwa tygodnie od wyprowadzki Anki. Michał przyszedł raz – oddać mi książki i powiedzieć, że „potrzebuje przerwy”. Nie pytałam o szczegóły. W pracy rzuciłam się w wir obowiązków, żeby nie myśleć o tym wszystkim.
Czasem patrzę na stare zdjęcia – dwie uśmiechnięte dziewczynki na huśtawce u babci w ogrodzie. Gdzie podziały się tamte beztroskie dni? Czy dorosłość zawsze musi oznaczać rozczarowanie?
Dziś siedzę sama w naszym – już tylko moim – mieszkaniu i zastanawiam się: czy warto było poświęcić własny spokój dla kilku złotych oszczędności? A może są rzeczy ważniejsze niż pieniądze? Co wy byście zrobili na moim miejscu?