Między rachunkami a miłością: Historia siostrzanej walki
– To nie jest sprawiedliwe, Anka! – głos Marty drżał, a jej oczy błyszczały gniewem. – Znowu płacę więcej za prąd, chociaż to wy przyjeżdżacie tu częściej!
Stałam w kuchni naszego wspólnego domu w Międzylesiu, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Za oknem padał deszcz, a krople bębniły o parapet, jakby podkreślając napięcie w powietrzu. Marta patrzyła na mnie wyczekująco, a ja czułam, jak narasta we mnie frustracja.
– Przecież to nie moja wina, że twój Tomek zostawia światło w każdym pokoju! – odparłam ostrzej, niż zamierzałam. – Poza tym, to wy korzystacie z garażu przez cały rok, a my tylko latem.
Wiedziałam, że to nie chodzi tylko o rachunki. Od miesięcy narastało między nami coś trudnego do nazwania. Kiedyś byłyśmy nierozłączne – razem uciekałyśmy z lekcji, razem płakałyśmy po śmierci babci, razem marzyłyśmy o własnych domach. Ale życie potrafi rozdzielić nawet najbliższych.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Rodzice zostawili nam w spadku dom pod Warszawą. Początkowo cieszyłyśmy się z tego daru – miejsce na wspólne wakacje, rodzinne święta, azyl od codzienności. Ale kiedy obie założyłyśmy rodziny i pojawiły się dzieci, zaczęły się schody.
– Może powinniśmy ustalić jasne zasady? – zaproponowałam, próbując opanować głos. – Spiszmy, kto ile korzysta z domu i podzielmy rachunki proporcjonalnie.
Marta prychnęła.
– Jasne zasady? Ty zawsze musisz wszystko kontrolować! Nawet jak byłyśmy małe, musiałaś decydować, którą bajkę oglądamy!
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przypomniałam sobie nasze dzieciństwo – jak dzieliłyśmy się wszystkim: zabawkami, ubraniami, sekretami. Ale dorosłość przyniosła inne podziały: pieniądze, czas, uwagę rodziców.
– To nieprawda – wyszeptałam. – Po prostu chcę, żeby było sprawiedliwie.
– Sprawiedliwie? – Marta uniosła brwi. – Dla kogo? Dla ciebie?
W tym momencie do kuchni wbiegła moja córka, Zosia.
– Mamo, ciocia Marta płacze? – zapytała cicho.
Marta odwróciła się gwałtownie i wyszła na ganek. Zostałam sama z Zosią i własnym poczuciem winy.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok męża i słuchałam jego spokojnego oddechu. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: nasze pierwsze wakacje nad morzem, kiedy Marta zgubiła się na plaży i przez godzinę szukałam jej z płaczem; nasza wspólna walka o lepsze oceny w liceum; pierwsze miłości i rozczarowania.
Czy naprawdę wszystko musiało się rozbić o pieniądze?
Następnego dnia zadzwoniła mama.
– Aniu, co się dzieje między tobą a Martą? – zapytała z troską w głosie. – Wczoraj dzwoniła do mnie zapłakana.
Poczułam ukłucie żalu.
– Pokłóciłyśmy się o rachunki – przyznałam niechętnie.
– Rachunki? – Mama westchnęła ciężko. – Dziewczynki, przecież zawsze was uczyliśmy, że rodzina jest najważniejsza. Czy naprawdę warto tracić siebie przez pieniądze?
Chciałam odpowiedzieć, że to nie takie proste. Że dorosłość to nie bajka, a życie kosztuje. Ale zabrakło mi słów.
Przez kolejne dni unikałyśmy się z Martą. Każda wolała przyjeżdżać do domu wtedy, gdy wiedziała, że ta druga nie będzie obecna. Dzieci pytały coraz częściej: „Dlaczego nie bawimy się już razem z kuzynami?”
Pewnego wieczoru dostałam od Marty SMS-a:
„Może spotkamy się same? Musimy pogadać.”
Serce zabiło mi mocniej. Umówiłyśmy się w naszej ulubionej kawiarni na Saskiej Kępie. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie w milczeniu przez dłuższą chwilę.
– Wiesz… – zaczęła Marta cicho – …czasem mam wrażenie, że już cię nie znam.
Zaskoczyło mnie to wyznanie. Przecież znałyśmy się całe życie!
– Ja też tak czasem czuję – przyznałam szczerze. – Może za bardzo skupiamy się na tym, co nas dzieli?
Marta spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Boję się, że jeśli teraz tego nie naprawimy… już nigdy nie będzie jak dawniej.
Objęłam ją bez słowa. Poczułam ulgę i smutek jednocześnie – ulgę, że wreszcie rozmawiamy szczerze; smutek, że musiało dojść do takiego kryzysu.
Zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim: o zmęczeniu codziennością, o presji bycia idealną matką i żoną, o poczuciu niesprawiedliwości i samotności. Okazało się, że obie czujemy się czasem pominięte i niezrozumiane przez drugą.
Ustaliłyśmy nowe zasady korzystania z domu i podziału rachunków. Ale ważniejsze było to, że znowu zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać – nie tylko o pieniądzach, ale też o marzeniach i lękach.
Kilka tygodni później spędziłyśmy razem weekend w naszym domu z całą rodziną. Dzieci biegały po ogrodzie, a my siedziałyśmy na tarasie z kubkami kawy.
– Wiesz… – powiedziała Marta z uśmiechem – …może rachunki nigdy nie będą idealnie podzielone. Ale chyba ważniejsze jest to, żebyśmy były razem.
Przytaknęłam ze łzami w oczach.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich konfliktów przed nami? Czy potrafimy nauczyć się rozmawiać zanim będzie za późno? A może każda rodzina musi przejść przez swoje burze, żeby docenić słońce?