Mieszkam z mamą w jej ogromnym dworku — ale tajemnica, którą skrywam, rozdziera mi serce

— Jadwiga, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zostawiała filiżanek na pianinie?! — głos mamy przeszył ciszę jak nóż. Stałam w holu naszego dworku, z filiżanką kawy w dłoni, i czułam, jak serce wali mi w piersi. Miała rację — znowu zapomniałam. Ale czy to naprawdę o filiżanki chodziło? Czy raczej o coś głębszego, co od lat wisiało między nami jak ciężka, niewidzialna zasłona?

Mam 41 lat i mieszkam z mamą, Zofią Kazimierzówną, w jej imponującym dworku pod Poznaniem. Wszyscy we wsi zazdroszczą nam tego domu: białe ściany, stare dęby w ogrodzie, staw z kaczkami i altana, gdzie mama codziennie pije herbatę o piątej. Ale nikt nie wie, jak naprawdę wygląda nasze życie za zamkniętymi drzwiami. Nikt nie wie o tajemnicy, którą noszę w sobie od lat.

W dworku mieszka też nasza stara gosposia, pani Halina. To ona widzi najwięcej — jej milczenie jest cięższe niż słowa. Czasem łapię jej spojrzenie i wiem, że domyśla się więcej, niż mówi.

Moja mama zawsze była kobietą z żelaza. Po śmierci ojca przejęła cały majątek i prowadziła go twardą ręką. Mnie wychowywała surowo — nie było miejsca na słabość ani łzy. „Jadwigo, musisz być silna. Świat nie wybacza słabości kobietom takim jak my” — powtarzała mi od dziecka. Ale ja nigdy nie czułam się silna. Zawsze byłam tą cichą, nieśmiałą dziewczynką, która chowała się za książkami i marzyła o innym życiu.

Mój świat runął pięć lat temu. Wtedy poznałam Michała — nauczyciela z pobliskiej szkoły. Był czuły, uważny, inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam. Spotykaliśmy się po kryjomu w lesie albo na starym moście nad Wartą. To były najpiękniejsze chwile mojego życia. Ale mama nigdy nie zaakceptowałaby Michała — był „zbyt zwyczajny”, „nie z naszej sfery”. Bałam się jej reakcji tak bardzo, że nigdy jej o nim nie powiedziałam.

Pewnego dnia Michał poprosił mnie o rękę. Pamiętam ten wieczór — siedzieliśmy na ławce pod wielkim dębem, a on trzymał mnie za rękę i patrzył prosto w oczy.

— Jadwiga, uciekniemy stąd. Zacznijmy nowe życie — szepnął.

Chciałam powiedzieć „tak”, ale strach sparaliżował mi gardło. Wróciłam do domu i przez całą noc płakałam w poduszkę. Następnego dnia powiedziałam mu, że nie mogę — że mama mnie potrzebuje, że nie mogę jej zostawić samej.

Michał wyjechał do Gdańska. Od tamtej pory nie miałam od niego żadnej wiadomości.

Od tego czasu wszystko się zmieniło. Mama zaczęła chorować — najpierw na serce, potem na stawy. Potrzebowała mnie coraz bardziej. Każdego dnia czułam się coraz bardziej uwięziona w tym wielkim domu pełnym wspomnień i niedopowiedzeń.

Czasem siadam wieczorem przy oknie i patrzę na ogród zalany księżycowym światłem. Myślę wtedy o tym, co by było, gdybym wtedy odważyła się odejść. Czy byłabym szczęśliwa? Czy mama by mi wybaczyła?

Najgorsze jest to, że nikt nie zna prawdy o moim życiu. Dla wszystkich jestem „panią Jadwigą z dworku” — elegancką, spokojną kobietą z dobrego domu. Nikt nie widzi mojej samotności ani łez w poduszkę.

Ostatnio mama coraz częściej wspomina o testamencie.

— Jadwigo, musisz wiedzieć, że ten dom będzie twój. Ale pamiętaj: rodzina to najważniejsze — mówi z powagą.

Czuję wtedy ucisk w gardle. Bo wiem, że rodzina to nie tylko majątek i nazwisko. To też miłość i wybory, których się boimy.

Kilka dni temu wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko. Do dworku przyszła listonoszka z listem poleconym dla mnie. Rozpoznałam pismo Michała od razu — serce zaczęło mi bić jak szalone.

„Jadwigo,
Nie wiem, czy jeszcze mnie pamiętasz. Chciałem tylko powiedzieć, że jestem szczęśliwy — mam żonę i syna. Ale często myślę o tobie i o tym życiu, którego nie mieliśmy odwagi zacząć razem. Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa.
Michał”

Przeczytałam ten list dziesięć razy. Każde słowo bolało jak rana rozdrapana na nowo.

Wieczorem usiadłam z mamą przy herbacie.

— Mamo… czy ty kiedyś żałowałaś swoich wyborów? — zapytałam cicho.

Spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.

— Każdy coś żałuje, Jadwigo. Ale trzeba żyć dalej.

Nie spałam tej nocy. Myśli krążyły mi po głowie jak ptaki zamknięte w klatce. Czy naprawdę muszę poświęcić wszystko dla mamy? Czy jeszcze mogę coś zmienić?

Dziś rano spojrzałam na siebie w lustrze i zobaczyłam kobietę zmęczoną życiem, ale gotową zawalczyć o siebie.

Może jeszcze nie jest za późno?

Czy naprawdę musimy wybierać między lojalnością wobec rodziny a własnym szczęściem? Czy można pogodzić jedno z drugim? Może ktoś z was zna odpowiedź…