Mój ojciec błaga mnie, żebym wybaczył wujkowi, który mnie skrzywdził. Czy rodzina naprawdę jest ponad wszystko?
— Michał, proszę cię, to twój wujek. On nie ma nikogo poza nami — głos ojca drżał, a ja czułem, jak wzbiera we mnie gniew. Stałem przy kuchennym stole, ściskając szklankę tak mocno, że aż bolały mnie palce.
— Tato, nie każ mi tego robić. Nie po tym wszystkim — odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby. W powietrzu wisiała cisza, przerywana tylko tykaniem zegara i szumem deszczu za oknem. Ojciec spuścił wzrok, jakby nagle się postarzał o dziesięć lat.
Wujek Andrzej… Nawet teraz, gdy zamykam oczy, widzę jego twarz — zaciętą, zimną, z tym pogardliwym uśmieszkiem. Przez całe dzieciństwo był dla mnie postrachem. Ojciec zawsze powtarzał: „Rodzina to świętość”, ale czy świętość może ranić tak głęboko?
Pamiętam tamten wieczór sprzed lat. Miałem wtedy trzynaście lat i wróciłem do domu z podbitym okiem. Wujek Andrzej znów był pijany. Ojciec próbował go powstrzymać, ale skończyło się na tym, że obaj dostali — ja i on. Matka płakała w łazience, a ja obiecałem sobie wtedy, że nigdy nie pozwolę mu się zbliżyć do naszej rodziny.
Teraz Andrzej jest sam. Po rozwodzie z ciotką Haliną został bez dachu nad głową. Ojciec przyjął go na kilka dni do naszego mieszkania na Pradze, ale ja nie mogłem na to patrzeć. Każda jego obecność przypominała mi tamte noce pełne krzyków i strachu.
— Michał, on się zmienił. Jest chory, potrzebuje pomocy — próbował jeszcze raz ojciec.
— A kto pomógł nam? Kiedy matka płakała przez niego? Kiedy ty miałeś złamane żebro? — wybuchłem.
Ojciec milczał długo. W końcu tylko westchnął:
— Wiem, synu. Ale jeśli my mu nie pomożemy, kto to zrobi?
Nie odpowiedziałem. Wyszedłem z kuchni i zamknąłem się w swoim pokoju. Próbowałem czytać książkę, ale litery rozmywały mi się przed oczami. W głowie słyszałem tylko jedno zdanie: „Rodzina to świętość”.
W pracy nie mogłem się skupić. Koleżanka z biura, Kasia, zapytała mnie któregoś dnia:
— Coś się stało? Wyglądasz jakbyś nie spał od tygodnia.
Opowiedziałem jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem powiedziała:
— Michał, czasem trzeba postawić granicę. Nawet wobec rodziny.
Zastanawiałem się nad tym długo. Przecież Andrzej nigdy nie przeprosił. Nigdy nie okazał skruchy. Kiedy ostatnio go widziałem, spojrzał na mnie z tym samym chłodnym wzrokiem i powiedział:
— Co się gapisz? Myślisz, że jesteś lepszy?
Nie byłem lepszy. Byłem tylko bardziej zraniony.
Ojciec coraz częściej wracał do tematu:
— On jest moim bratem, Michał. Nie potrafię go zostawić na ulicy.
— A ja nie potrafię zapomnieć tego wszystkiego — odpowiadałem.
W końcu doszło do kłótni. Krzyczałem na ojca jak nigdy wcześniej:
— Zawsze stawiasz jego ponad nas! Zawsze! Ile jeszcze razy pozwolisz mu nas ranić?
Ojciec płakał. To był pierwszy raz w życiu, kiedy widziałem łzy w jego oczach.
Przez kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą. W domu panowała cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Wujek Andrzej wyprowadził się do noclegowni na Grochowie. Ojciec chodził przybity i milczący.
Któregoś wieczoru usiadł obok mnie na kanapie.
— Synu… Może masz rację. Może nie powinienem cię prosić o coś takiego. Ale wiesz… Ja też nie potrafię być obojętny.
Spojrzałem na niego i zobaczyłem w nim nie tylko ojca, ale też syna — syna swojej matki i brata swojego brata. Zrozumiałem wtedy, że dla niego to nie jest tylko kwestia pomocy komuś obcemu. To walka z własnym sumieniem.
Ale ja… Ja nie potrafię wybaczyć Andrzejowi. Nie potrafię zapomnieć bólu i upokorzenia.
Czasami zastanawiam się: czy naprawdę rodzina jest ponad wszystko? Czy musimy poświęcać siebie dla tych, którzy nas krzywdzą? Czy wybaczenie to obowiązek czy wybór?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy można wybaczyć komuś tylko dlatego, że jest rodziną?