Moja szwagierka oskarża mnie o głód swojej córki: Kiedy rodzina staje się polem bitwy
– Ivana, jak możesz patrzeć, jak moja córka głoduje? – wykrzyczała do mnie Marta, moja szwagierka, stojąc w progu naszej kuchni. Jej twarz była czerwona od gniewu, a oczy błyszczały łzami. W rękach ściskała reklamówkę z pustymi opakowaniami po jogurtach i suchym chlebem. – Przecież macie wszystko! Twój mąż zarabia, dzieci mają pełną lodówkę, a ja… ja nie mam już nic!
Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie. Moje serce waliło jak oszalałe. Chciałam odpowiedzieć spokojnie, ale w głowie kłębiły mi się wspomnienia ostatnich miesięcy: jej awantury z moim bratem, jej nagłe wyprowadzki i powroty, jej romanse, o których plotkowała już cała ulica.
– Marto, przecież wiesz, że zawsze możesz przyjść na obiad – powiedziałam cicho, starając się nie patrzeć jej w oczy. – Ale nie mogę odpowiadać za twoje decyzje…
– Decyzje?! – przerwała mi gwałtownie. – To przez ciebie i twojego męża! Gdybyście nie byli tacy idealni, mój Adam by mnie nie zostawił! Wszyscy mnie oceniacie!
Wtedy do kuchni wszedł mój mąż, Tomek. Spojrzał na nas z niepokojem. – Co się dzieje?
– Twoja siostra uważa, że to nasza wina, że jej córka nie ma co jeść – powiedziałam drżącym głosem.
Tomek westchnął ciężko i podszedł do Marty. – Marto, pomogliśmy ci już tyle razy. Daliśmy ci pieniądze na czynsz, kupowaliśmy jedzenie dla Małgosi… Ale ty ciągle wracasz do tych samych błędów. Nie możemy brać odpowiedzialności za wszystko.
Marta rzuciła torbę na podłogę. – Wszyscy jesteście tacy sami! Myślicie tylko o sobie! – krzyknęła i wybiegła z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Zapanowała cisza. Poczułam łzy napływające do oczu. Tomek objął mnie ramieniem.
– Przepraszam cię za nią – szepnął. – Ale nie możemy jej ciągle ratować…
Usiedliśmy przy stole. Dzieci bawiły się w pokoju obok, nieświadome dramatów dorosłych. W głowie miałam mętlik. Przypomniałam sobie początki naszej znajomości z Martą: była wtedy pełna życia, śmiała się głośno, miała plany na przyszłość. Potem pojawiły się pierwsze kłótnie z Adamem, coraz częstsze ucieczki do matki i powroty z podbitym okiem.
Kiedy Adam dowiedział się o jej zdradzie, wszystko się posypało. Marta została sama z Małgosią i coraz częściej przychodziła do nas po pomoc. Najpierw prosiła o pieniądze na rachunki, potem o jedzenie dla córki. Zawsze dawałam jej tyle, ile mogłam – ale nigdy nie wystarczało. Z czasem zaczęłam czuć się wykorzystywana.
Pewnego dnia Małgosia przyszła do nas sama. Miała na sobie za małą kurtkę i buty z dziurą na palcu.
– Ciociu Ivana, mogę zostać na obiedzie? Mama powiedziała, że dziś nie będzie obiadu…
Serce mi pękło. Nakarmiłam ją i dałam jej trochę jedzenia na wynos. Kiedy Marta przyszła po nią wieczorem, nawet nie podziękowała – tylko rzuciła mi spojrzenie pełne żalu i pretensji.
Zaczęłam unikać kontaktu z Martą. Czułam się winna – przecież to dziecko niczemu nie zawiniło. Ale ile razy można pomagać komuś, kto sam sobie szkodzi?
W święta Bożego Narodzenia Marta przyszła bez zaproszenia. Usiadła przy stole i zaczęła opowiadać wszystkim gościom o swojej biedzie i naszej „obojętności”. Moja mama płakała, ojciec wyszedł z pokoju.
Po kolacji Tomek powiedział mi: – Musimy postawić granice. Inaczej ona nas zniszczy.
Ale jak postawić granicę komuś z rodziny? Jak powiedzieć „nie” dziecku, które prosi o kromkę chleba?
Kilka dni temu dostałam telefon od szkoły Małgosi. Pedagog zapytał mnie, czy wiem coś o sytuacji dziewczynki – czy ma co jeść, czy ktoś się nią opiekuje.
– Robimy co możemy – odpowiedziałam bezradnie.
Wieczorem zadzwoniła Marta. Była pijana.
– Jesteś najgorszą szwagierką na świecie! – wrzeszczała do słuchawki. – Gdybyś chciała, mogłabyś mi pomóc! Ale ty tylko patrzysz z góry!
Odstawiłam telefon i rozpłakałam się. Tomek przytulił mnie mocno.
– Nie jesteś winna jej wyborom – powiedział cicho.
Ale ja wciąż czułam ciężar odpowiedzialności za Małgosię.
Dziś Marta znów przyszła pod nasze drzwi. Tym razem była spokojna.
– Ivana… przepraszam – powiedziała cicho. – Nie wiem już, co robić…
Patrzyłam na nią długo. Widziałam w niej zagubioną kobietę, która sama siebie niszczy… i dziecko, które cierpi przez błędy dorosłych.
Nie wiem już, gdzie kończy się pomoc, a zaczyna wykorzystywanie naszej dobroci. Czy powinnam dalej pomagać? Czy mam prawo odmówić?
Czasem zastanawiam się: czy można uratować kogoś, kto sam nie chce się uratować? Czy pomagając jednej osobie, nie krzywdzimy przypadkiem własnej rodziny?