Paczka, która zakończyła małżeństwo: Historia z wieńcem w tle

Na kuchni unosił się zapach smażonych kotletów, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Zmęczona po pracy, z włosami związanymi w niedbały koczek i fartuszkiem w kwiaty, podeszłam do drzwi, wycierając ręce o ścierkę. — Kto to może być o tej porze? — mruknęłam pod nosem. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam młodego chłopaka w kurtce z logo firmy kurierskiej.

— Dzień dobry! Pani przesyłka — powiedział energicznie, wręczając mi duże, kartonowe pudło.

— Jaką przesyłkę? Ja nic nie zamawiałam — zdziwiłam się, patrząc na niego podejrzliwie.

— Mieszkanie dziesiąte? — dopytał, sprawdzając coś na liście.

— Tak, to tutaj.

— Więc wszystko się zgadza. Proszę podpisać.

Podpisałam, choć w głowie miałam mętlik. Zamknęłam drzwi i postawiłam paczkę na stole. Przez chwilę patrzyłam na nią nieufnie. Na etykiecie widniało tylko moje imię i adres. Żadnego nadawcy. Z kuchni dobiegł mnie dźwięk skwierczącego oleju — kotlety! Szybko przewróciłam je na drugą stronę, ale jedna już była przypalona. Przeklęłam pod nosem.

W końcu zebrałam się na odwagę i otworzyłam paczkę. W środku leżał… wieniec pogrzebowy. Piękny, z białych lilii i róż, przewiązany czarną wstęgą. Na niej złotymi literami wypisano: „Weroniko, czas pożegnać przeszłość”. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Serce waliło mi jak oszalałe. Kto mógł mi to przysłać? Jaki chory żart?

W tej samej chwili do mieszkania wszedł mój mąż, Marek. Rzucił torbę na podłogę i spojrzał na mnie zdziwiony.

— Co się stało? Wyglądasz jakbyś ducha zobaczyła.

— Ktoś przysłał mi… wieniec pogrzebowy — wyszeptałam, pokazując mu zawartość pudła.

Marek podszedł bliżej i przez chwilę patrzył na wieniec z dziwnym wyrazem twarzy. Potem odwrócił wzrok.

— To pewnie jakiś głupi żart. Może ktoś się pomylił?

— Ale na wstędze jest moje imię! I ten napis… — głos mi się załamał.

Marek wzruszył ramionami i poszedł do łazienki. Zostałam sama z tym dziwnym prezentem i tysiącem myśli w głowie. Próbowałam przypomnieć sobie, czy komuś ostatnio nadepnęłam na odcisk. Może sąsiadka spod dziewiątki, z którą pokłóciłam się o miejsce parkingowe? A może to jakaś pomyłka?

Przez cały wieczór Marek unikał rozmowy o paczce. Udawał, że nic się nie stało, a ja czułam narastający niepokój. W nocy nie mogłam spać. Wpatrywałam się w sufit i zastanawiałam się, czy powinnam zgłosić sprawę na policję.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.

— Weroniko, wszystko u ciebie w porządku? Słyszałam od sąsiadki, że coś się stało…

— Kto ci powiedział?

— Pani Zosia widziała kuriera z dużą paczką i mówiła, że wyglądałaś na przerażoną.

Opowiedziałam jej o wieńcu. Mama milczała przez chwilę.

— Może powinnaś porozmawiać z Markiem? Ostatnio wydawał mi się jakiś inny…

Zignorowałam jej słowa, ale zaczęły kiełkować we mnie wątpliwości. Marek rzeczywiście był ostatnio zamknięty w sobie, coraz częściej wracał późno z pracy i unikał wspólnych rozmów.

Kilka dni później dostałam anonimowego maila: „To dopiero początek. Czas poznać prawdę”. Przestraszyłam się nie na żarty. Pokazałam wiadomość Markowi, ale on tylko wzruszył ramionami.

— Przesadzasz, Weronika. Ktoś cię straszy dla zabawy.

Ale ja już wiedziałam, że coś jest nie tak. Zaczęłam przeszukiwać jego rzeczy — telefon, kieszenie płaszcza, szuflady w biurku. I wtedy znalazłam paragon za hotel w Krakowie na dwa tygodnie temu. Marek mówił wtedy, że jedzie służbowo do Poznania.

Wieczorem postanowiłam go skonfrontować.

— Marek, musimy porozmawiać.

Usiadł naprzeciwko mnie przy stole, patrząc gdzieś poza mnie.

— O co chodzi?

— Znalazłam paragon za hotel w Krakowie. Powiedziałeś mi wtedy, że jesteś w Poznaniu.

Zamilkł na chwilę, po czym westchnął ciężko.

— Weronika… To nie jest takie proste.

— Więc powiedz mi prawdę! — krzyknęłam przez łzy.

Marek spuścił głowę.

— Spotykam się z kimś innym. Od kilku miesięcy… Nie chciałem cię ranić, ale nie potrafię już tego ukrywać.

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Wszystko zaczęło układać się w całość — jego chłód, późne powroty, tajemnicze telefony.

— To ty wysłałeś mi ten wieniec? — zapytałam drżącym głosem.

Popatrzył na mnie zszokowany.

— Nie! Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił!

Nie wierzyłam mu do końca, ale nie miałam już siły walczyć. Następnego dnia Marek spakował swoje rzeczy i wyprowadził się do niej — do tej drugiej kobiety.

Zostałam sama w naszym mieszkaniu pełnym wspomnień i niedokończonych rozmów. Przez kilka dni nie wychodziłam z łóżka, płakałam i przeklinałam los. Mama przyjechała do mnie z rosołem i ciepłym kocem.

— Weroniko, musisz być silna — powtarzała cicho.

Po tygodniu przyszła kolejna paczka — tym razem bez wieńca, ale z listem: „Teraz możesz zacząć nowe życie”. Nigdy nie dowiedziałam się, kto był autorem tych przesyłek. Może to była ta kobieta? A może ktoś zupełnie obcy?

Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Nauczyłam się żyć sama ze sobą i doceniać własną siłę. Czasem jednak wracam myślami do tamtego dnia i zastanawiam się: czy gdyby nie ta paczka, moje życie wyglądałoby inaczej? Czy czasem los nie daje nam znaków wcześniej niż jesteśmy gotowi je przyjąć?