Po ślubie zrozumiałam, że mąż słucha tylko swojej matki: Historia utraconej miłości i walki o siebie
– Znowu nie posoliłaś ziemniaków, Aniu. – Głos pani Haliny, mojej teściowej, przeszył ciszę kuchni jak brzytwa. Stałam przy zlewie, zaciskając dłonie na talerzu, który właśnie myłam. Woda była gorąca, ale nie czułam jej – cała byłam napięta jak struna.
– Przepraszam, już poprawię – odpowiedziałam cicho, nie patrząc jej w oczy.
Usłyszałam tylko pogardliwe westchnienie. Michał siedział przy stole, wpatrzony w ekran telefonu. Nawet nie drgnął. Nie stanął w mojej obronie. Jak zwykle.
Kiedy wychodziłam za Michała, wierzyłam, że razem stworzymy dom pełen ciepła i zrozumienia. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – on był cichy, zamknięty w sobie, ale miał w sobie coś, co mnie przyciągało. Był opiekuńczy, zawsze gotów pomóc. Wydawało mi się, że przy nim będę bezpieczna.
Po ślubie zamieszkaliśmy u jego rodziców w małym domu pod Wieliczką. Miał to być tylko tymczasowy układ – „do czasu aż uzbieramy na własne mieszkanie”, powtarzał Michał. Ale miesiące mijały, a my wciąż byliśmy gośćmi we własnym życiu.
Pani Halina od początku dawała mi do zrozumienia, że jestem tu tylko dodatkiem do jej syna. Każdego dnia znajdowała powód do krytyki: a to źle wyprasowana koszula Michała, a to zupa za mało słona, a to firanki nie tak powieszone. Z początku próbowałam się uśmiechać i udawać, że mnie to nie rusza. Ale z czasem zaczęłam gasnąć.
– Michał, może byśmy dziś poszli do kina? – zaproponowałam pewnego wieczoru.
– Nie mogę, mama prosiła, żebym pomógł jej w ogrodzie – odpowiedział bez namysłu.
– Ale przecież obiecałeś…
– Aniu, mama jest sama, muszę jej pomóc. Zrozum to w końcu.
Zrozumiałam. Zawsze byłam na drugim miejscu. Nawet kiedy zaszłam w ciążę i miałam okropne mdłości, pani Halina potrafiła powiedzieć:
– Ja przy moich dzieciach pracowałam do samego porodu i nie narzekałam. Teraz młode to tylko by leżały i jęczały.
Michał milczał. Czasem miałam wrażenie, że nie potrafi powiedzieć „nie” swojej matce. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, unikał tematu.
– Przesadzasz, mama chce dobrze – powtarzał.
Ale ja czułam się coraz gorzej. Coraz częściej płakałam po nocach, dusząc się pod ciężarem cudzych oczekiwań i wiecznej krytyki. Moja własna matka mieszkała daleko – nie chciałam jej martwić. Przyjaciółki powoli się ode mnie odsunęły – nie miałam czasu na spotkania ani siły na zwierzenia.
Kiedy urodziła się Zosia, przez chwilę wydawało mi się, że coś się zmieni. Michał był dumny z córki, a pani Halina… cóż, przejęła kontrolę nad wszystkim. To ona decydowała, jak karmić dziecko, jak je ubierać i kiedy kąpać.
– Ty nic nie wiesz o dzieciach – mówiła z wyższością. – Daj mi ją, ja się zajmę.
Czułam się jak gość we własnym macierzyństwie. Każda próba postawienia granic kończyła się awanturą.
– Michał! Twoja żona znowu robi po swojemu! – krzyczała pani Halina przez cały dom.
A Michał? Patrzył na mnie bezradnie.
– Aniu, daj spokój… Lepiej nie drażnić mamy.
Pewnego dnia nie wytrzymałam. Po kolejnej kłótni o to, czy Zosia może spać ze mną w łóżku (pani Halina była temu przeciwna), spakowałam kilka rzeczy i wyszłam z domu. Poszłam do parku i usiadłam na ławce. Było zimno, ale nie czułam tego – byłam cała roztrzęsiona.
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do mojej mamy.
– Mamo… ja już nie mogę…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Aniu, wracaj do domu. Do swojego domu. Nie możesz żyć dla innych kosztem siebie.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Ale jak miałam odejść? Przecież kochałam Michała… Przecież mieliśmy dziecko…
Wróciłam tego wieczoru do domu. Pani Halina nawet nie spojrzała na mnie. Michał siedział przy stole i bawił się telefonem.
– Gdzie byłaś? – zapytał bez emocji.
– Musiałam pomyśleć.
– Mama się martwiła.
Poczułam nagły przypływ złości.
– A ty?
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– O co ci chodzi?
Wtedy po raz pierwszy wykrzyczałam wszystko: jak bardzo czuję się samotna, jak bardzo boli mnie jego obojętność i wieczne podporządkowanie matce. Michał patrzył na mnie jak na obcą osobę.
– Przesadzasz – powiedział tylko i wyszedł z pokoju.
Tamtej nocy długo nie spałam. Patrzyłam na śpiącą Zosię i zastanawiałam się: czy chcę, żeby moja córka dorastała w takim domu? Czy chcę być kobietą bez głosu?
Zaczęłam szukać pracy. Po kilku tygodniach dostałam etat w pobliskim przedszkolu jako pomoc nauczyciela. To była moja pierwsza iskierka nadziei od miesięcy – poczułam się potrzebna gdzieś indziej niż tylko w kuchni teściowej.
Michał nie był zachwycony:
– Po co ci ta praca? Mama mówiła, że lepiej byś została z Zosią w domu.
Ale tym razem nie ustąpiłam.
– Chcę pracować. Potrzebuję tego dla siebie.
Z czasem zaczęłam coraz częściej wychodzić z domu – najpierw do pracy, potem na krótkie spacery z Zosią po parku. Poznałam kilka kobiet z okolicy; jedna z nich, Kasia, szybko stała się moją powierniczką.
– Aniu, musisz postawić granice – mówiła mi pewnego popołudnia przy kawie. – Inaczej nigdy się nie uwolnisz.
Ale jak postawić granice komuś, kto nie chce ich widzieć?
Konflikty narastały. Pani Halina coraz częściej robiła mi wyrzuty przy Michału:
– Twoja żona zaniedbuje dom! Zosia ciągle chora! Kto ją nauczył tak gotować?
Michał coraz częściej nocował u kolegi „bo musiał odpocząć”. Ja zostawałam sama z dzieckiem i teściową pełną pretensji.
Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam panią Halinę przeszukującą moje rzeczy w szafie.
– Co pani robi?!
Spojrzała na mnie bez cienia skruchy:
– Szukam rachunków za prąd. Ty pewnie nawet o tym nie myślisz!
Wtedy coś we mnie pękło.
Spakowałam siebie i Zosię do jednej walizki i zadzwoniłam do mamy:
– Mamo… czy mogę przyjechać?
Nie pytała o szczegóły. Po prostu powiedziała:
– Czekam na was.
Wyjechałyśmy następnego dnia rano. Michał nawet nie próbował mnie zatrzymać. Wysłał tylko SMS-a: „Mam nadzieję, że przemyślisz wszystko”.
Minęły dwa lata od tamtego dnia. Wynajmuję małe mieszkanie w Krakowie i pracuję jako nauczycielka przedszkolna. Zosia rośnie zdrowa i radosna – czasem pyta o tatę, ale coraz rzadziej. Michał dzwoni sporadycznie; rozmowy są krótkie i chłodne.
Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy mogłam walczyć bardziej? Ale potem patrzę na moją córkę i wiem jedno: odzyskałam siebie. I choć czasem boli samotność i tęsknota za tym, co mogło być… wolę być sama niż żyć cudzym życiem pod cudzym dachem.
Czy naprawdę warto poświęcać swoje marzenia i godność dla czyichś oczekiwań? A może czasem trzeba po prostu odejść – nawet jeśli boli?