Pod jednym dachem: Gdy teściowa staje się wybawieniem
— I co teraz zamierzasz zrobić? — głos Marty odbija się echem po klatce schodowej. Drzwi trzaskają za jej plecami, a ja zostaję sam, z tym samym pytaniem, które od miesięcy nie daje mi spokoju. Siedzę na ławce przed blokiem, ściskając w dłoni czerstwy kawałek chleba, jakby to był ostatni ratunek przed całkowitym rozpadem mojego życia.
Jeszcze rok temu wszystko wydawało się proste. Praca w magazynie, wieczory z Martą przy telewizorze, niedzielne obiady u teściowej Haliny. Zawsze narzekałem na jej wtrącanie się — „Tomek, nie tak się gotuje rosół”, „Tomek, nie zapomnij o rocznicy ślubu!” — ale wtedy wydawało mi się to po prostu irytujące. Teraz oddałbym wszystko za jej dobre rady.
Od kilku miesięcy z Martą nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Każda rozmowa kończy się kłótnią. O pieniądze, o moją pracę, o jej zmęczenie. O to, że nie mamy dzieci, choć przecież tak bardzo tego chcieliśmy. Ostatnio coraz częściej słyszę od niej: „Może lepiej by było, gdybyśmy się rozstali?”
Wczoraj wieczorem doszło do kolejnej awantury. Marta rzuciła we mnie kubkiem po herbacie i wybiegła z mieszkania. Zostałem sam w kuchni, patrząc na rozlany napój i tłuczone szkło. Nie miałem siły sprzątać. Po prostu usiadłem na podłodze i płakałem jak dziecko.
Dziś rano zadzwoniła teściowa. — Tomek, widziałam Martę u siebie. Wyglądała na załamaną. Może wpadniesz na herbatę? — zaproponowała cicho.
Zawsze unikałem takich spotkań. Ale tym razem coś we mnie pękło. Poszedłem.
Halina siedziała przy stole w kuchni, mieszając herbatę w swoim ulubionym kubku z napisem „Najlepsza Mama”. Spojrzała na mnie uważnie.
— Wiem, że nie jest wam łatwo — zaczęła ostrożnie. — Ale musicie rozmawiać. Nie możecie się tak ranić.
— Próbuję… Ale ona mnie już chyba nie kocha — wyszeptałem, czując jak łzy napływają mi do oczu.
Halina podeszła i położyła mi rękę na ramieniu. — Tomek, ja też kiedyś myślałam, że mój świat się kończy. Twój teść pił przez lata. Myślałam, że nie dam rady. Ale walczyłam o rodzinę, bo czasem warto.
Patrzyłem na nią z niedowierzaniem. Nigdy nie mówiła o tym głośno.
— Marta jest zagubiona. Boicie się mówić o tym, co boli najbardziej. Może spróbujecie razem pójść do kogoś? Do psychologa? To nie wstyd.
Przez chwilę milczałem. W głowie miałem chaos — wstyd, żal, poczucie winy.
— A jeśli już za późno? — spytałem cicho.
— Nigdy nie jest za późno — odpowiedziała stanowczo Halina.
Wróciłem do domu z nową nadzieją i… strachem. Marta siedziała na kanapie, blada i zmęczona.
— Byłeś u mamy? — zapytała bez emocji.
— Tak… Rozmawialiśmy o nas. O tym, że może powinniśmy poszukać pomocy.
Marta spojrzała na mnie zaskoczona.
— Myślisz, że to coś da?
— Nie wiem… Ale chyba warto spróbować. Dla nas.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W końcu Marta skinęła głową.
— Dobrze… Spróbujmy.
To był początek długiej drogi. Terapia nie była łatwa — wyciągnęliśmy na światło dzienne wszystkie nasze lęki i żale. Były łzy, krzyki i chwile zwątpienia. Ale z każdym tygodniem zaczynaliśmy rozumieć siebie lepiej.
Halina była z nami przez cały ten czas. Gotowała nam obiady, kiedy wracaliśmy wykończeni po sesjach u psychologa. Czasem zostawiała karteczki: „Nie poddawajcie się”, „Jestem z was dumna”.
Zaczęliśmy znów rozmawiać — najpierw nieśmiało, potem coraz szczerzej. O dzieciach, o marzeniach, o strachu przed samotnością. O tym, jak bardzo siebie potrzebujemy.
Pewnego wieczoru Marta powiedziała: — Wiesz… Zawsze myślałam, że mama tylko się wtrąca. Ale teraz widzę, że chciała nam pomóc.
Uśmiechnąłem się przez łzy.
Dziś siedzę na tej samej ławce co wtedy, ale już nie sam. Marta trzyma mnie za rękę, a Halina przynosi nam świeże bułki z piekarni.
Czasem życie układa się zupełnie inaczej niż planowaliśmy. Czasem wsparcie przychodzi od tych, których najmniej się spodziewamy.
Czy potrafimy docenić tych ludzi zanim będzie za późno? Ilu z nas odrzuca pomoc tylko dlatego, że boi się przyznać do słabości?