Powrót z targu i niespodziewana lekcja dla swatki

— Co pani tutaj robi?! — wykrzyknęłam, stawiając siatki z warzywami na trawie. Moje serce waliło jak młot, a dłonie drżały od złości i niedowierzania. Przed moimi oczami, w samym środku mojego ogrodu, stała swatka — matka mojej synowej, pani Halina. Miała na sobie mój stary fartuch, a w rękach trzymała sekator, którym właśnie przycinała moje ukochane róże.

— O, pani Zosiu! — uśmiechnęła się szeroko, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami. — Pomyślałam, że trochę tu posprzątam. Te róże już dawno prosiły się o przycięcie.

Zamurowało mnie. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Przecież to mój ogród! Moje róże! Kto jej pozwolił tu wejść i robić porządki? Przez głowę przelatywały mi obrazy: jak z moim mężem sadziliśmy te róże, jak podlewałam je każdego ranka, jak cieszyłam się ich zapachem po deszczu. A teraz ktoś obcy, nawet jeśli rodzina przez ślub dzieci, wkracza tu bez pytania.

— Pani Halino, bardzo proszę zostawić te kwiaty — powiedziałam przez zaciśnięte zęby. — To mój ogród i sama wiem najlepiej, co mu potrzeba.

Swatka spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem, ale nie przestała ciąć. — Ależ Zosiu, ja tylko pomagam! U nas w domu zawsze tak było — rodzina sobie pomaga. A te róże naprawdę były zaniedbane.

Poczułam, jak narasta we mnie fala gniewu. Przypomniałam sobie dzień ślubu mojego syna — wtedy widziałam Halinę po raz pierwszy. Wydawała się spokojna, cicha, niemal niewidzialna. Nie sądziłam, że potrafi być tak bezczelna. Przez ostatnie miesiące widywałyśmy się rzadko, głównie na rodzinnych obiadach. Zawsze była uprzejma, ale trzymała dystans. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że może przekroczyć granicę.

— Proszę natychmiast przestać — powtórzyłam stanowczo. — To nie jest pani dom.

Halina westchnęła ciężko i odłożyła sekator. — Dobrze, dobrze… Nie chciałam pani urazić. Ale wie pani, czasem trzeba pomóc tam, gdzie ktoś sobie nie radzi.

Zatkało mnie. Czy ona właśnie zasugerowała, że nie radzę sobie z własnym domem? Poczułam łzy w oczach — ze złości i bezsilności. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć jej wszystko, co leżało mi na sercu: że od śmierci męża wszystko robię sama, że nikt mi nie pomaga, że codziennie walczę o każdy poranek i każdy uśmiech wnuczki.

Ale zamiast tego wzięłam głęboki oddech i powiedziałam cicho:

— Pani Halino, proszę usiąść na ławce. Musimy porozmawiać.

Usiadłyśmy naprzeciwko siebie w cieniu starej jabłoni. Przez chwilę panowała niezręczna cisza. W końcu zaczęłam:

— Wie pani… Od kiedy zostałam sama, ten ogród to mój azyl. Każdy kwiat to dla mnie wspomnienie. Proszę zrozumieć, że nie chcę, by ktoś tu coś zmieniał bez mojej zgody.

Halina spuściła wzrok. — Przepraszam, Zosiu. Chciałam dobrze… U nas w rodzinie zawsze wszystko robiliśmy razem. Może za bardzo się wtrąciłam.

— Może — odpowiedziałam szczerze. — Ale czasem trzeba zapytać drugą osobę, zanim się coś zrobi.

Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Widziałam w jej oczach cień żalu i może nawet wstydu. Ale też upór — ten sam upór, który widzę czasem u mojej synowej.

— Wie pani… — zaczęła Halina niepewnie — …ja też czuję się czasem samotna. Mój mąż ciągle w pracy, dzieci daleko… Chciałam poczuć się potrzebna.

Te słowa mnie poruszyły. Przypomniałam sobie wszystkie samotne wieczory po śmierci męża. Może rzeczywiście każda z nas szuka swojego miejsca w tej nowej rodzinnej układance?

— Rozumiem panią — powiedziałam łagodniej. — Ale musimy nauczyć się rozmawiać o swoich potrzebach i granicach.

Halina skinęła głową i uśmiechnęła się smutno.

— Może następnym razem zaproszę panią na kawę do ogrodu? Razem popatrzymy na róże i zdecydujemy, co im potrzeba?

— Chętnie — odpowiedziała cicho.

Wstałam i podniosłam sekator z trawy. Oddałam go Halinie z uśmiechem.

— Ale tylko pod moim nadzorem! — zażartowałam.

Obie się roześmiałyśmy, choć w powietrzu nadal wisiała lekka nuta napięcia.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym spotkaniu i o tym, jak łatwo można przekroczyć czyjeś granice nawet w dobrej wierze. Czy naprawdę potrafimy nauczyć się żyć razem jako jedna rodzina? Czy wystarczy nam odwagi, by mówić o swoich uczuciach zamiast je tłumić?

Może każdy z nas nosi w sobie ogród pełen wspomnień i lęków? I może czasem wystarczy po prostu zapytać: „Czy mogę wejść?”