Prezent od córki: grzmiąca cisza starości

– Ludka, co ty tak od rana latasz? – głos Elżbiety Nowak, mojej sąsiadki, rozbrzmiał w korytarzu, kiedy z trudem wciągałam kolejną torbę z zakupami na trzecie piętro. – Świętujesz coś, czy znowu masz gości?

Zatrzymałam się na chwilę, łapiąc oddech. – Urodziny mam, Elu. Wpadnie Ania z Michałem. Może nawet wnuczka przyjedzie – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

Elżbieta pokiwała głową ze współczuciem. – To dobrze, że nie będziesz sama. Wiesz, jak to jest… – rzuciła i zniknęła za drzwiami swojego mieszkania.

Wróciłam do kuchni. Rosół już pyrkał na wolnym ogniu, a zapach czosnkowego kurczaka powoli rozchodził się po całym mieszkaniu. Kroiłam marchewkę do sałatki jarzynowej, starając się nie myśleć o tym, ile razy w ostatnich latach siedziałam przy tym stole sama. Dziś miało być inaczej. Dziś miała przyjechać Ania.

Odkąd mąż odszedł – najpierw do innej kobiety, potem na zawsze – dom stał się pusty. Michał, mój syn, mieszkał w Gdańsku, rzadko dzwonił. Z Anią… Z Anią było trudniej. Ostatnia nasza rozmowa skończyła się kłótnią o pieniądze i jej wybory życiowe. Od tamtej pory widywałyśmy się tylko na święta.

Zegar wybił czternastą. Ustawiłam talerze, nalałam kompot do szklanek i poprawiłam obrus. Każdy szczegół musiał być idealny. Chciałam, żeby Ania poczuła się jak w domu. Żeby choć przez chwilę było jak dawniej.

Dzwonek do drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Otworzyłam z bijącym sercem. Stała tam – moja córka, piękna jak zawsze, choć zmęczona i jakby nieobecna. Obok niej mała Zosia, skulona za nogą matki.

– Cześć, mamo – powiedziała Ania chłodno. – Wszystkiego najlepszego.

Przytuliłam ją niezręcznie, czując dystans między nami jak mur z lodu. Zosia podała mi laurkę z krzywym serduszkiem.

– Dziękuję, kochanie – uśmiechnęłam się do wnuczki.

Usiedliśmy przy stole. Próbowałam zagaić rozmowę: o pracy Ani, o szkole Zosi, o pogodzie. Odpowiadały zdawkowo. Czułam narastające napięcie.

– Mamo, mam dla ciebie prezent – przerwała nagle Ania i wyciągnęła z torebki eleganckie pudełko.

Otworzyłam je z nadzieją. W środku leżał nowoczesny telefon komórkowy.

– To smartfon – wyjaśniła Ania. – Możesz dzwonić do mnie na wideo, pisać wiadomości… Jest tam aplikacja do przypominania o lekach i zamawiania zakupów przez internet.

Patrzyłam na nią zdumiona. – Ale ja… ja nie umiem tego obsługiwać…

– Nauczysz się – przerwała mi sucho. – To dla twojego bezpieczeństwa. Nie zawsze mogę odbierać telefon w pracy.

Zrobiło mi się zimno. Przez chwilę miałam wrażenie, że zamiast prezentu dostałam instrukcję obsługi samotności. Chciałam zapytać: „A może po prostu mogłabyś czasem zadzwonić? Przyjechać bez okazji?” Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

Obiad minął w milczeniu. Zosia bawiła się telefonem, Ania przeglądała wiadomości. Ja patrzyłam na swoje ręce – pomarszczone, spracowane dłonie kobiety, która całe życie poświęciła rodzinie.

Po godzinie Ania zaczęła się zbierać.

– Musimy już jechać, mamo. Zosia ma angielski.

Odprowadziłam je do drzwi. Przytuliłam wnuczkę, a Ania pocałowała mnie w policzek – szybko, bez czułości.

Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami. W mieszkaniu zapadła cisza tak głośna, że aż bolały mnie uszy. Spojrzałam na nowy telefon leżący na stole. Migotał kolorowym ekranem, jakby kusił: „Zadzwoń do kogoś! Napisz!”

Ale do kogo miałabym zadzwonić? Elżbieta miała swoje wnuki i swoje sprawy. Michał był daleko. A Ania… Ania podarowała mi urządzenie do kontaktu zamiast kontaktu.

Usiadłam przy stole i zaczęłam płakać – cicho, bezgłośnie, żeby nikt nie usłyszał przez cienkie ściany bloku.

Wspominałam czasy, gdy dzieci biegały po domu, śmiały się i kłóciły o zabawki. Gdy byłam dla nich całym światem. Teraz świat skurczył się do kilku pokoi i jednego nowoczesnego telefonu.

Wieczorem zadzwoniła Elżbieta.

– I jak tam urodziny? – zapytała cicho.

– Dostałam prezent od Ani – odpowiedziałam po chwili milczenia.

– To dobrze…

– Tak… tylko że to taki prezent, który bardziej przypomina o samotności niż ją osładza.

Elżbieta westchnęła ze zrozumieniem.

Po rozmowie długo siedziałam w ciemności. Myślałam o tym, jak bardzo zmieniło się życie i jak trudno pogodzić się z tym, że dzieci dorastają i odchodzą własnymi drogami. Czy to naprawdę musi tak boleć? Czy każda matka musi kiedyś nauczyć się żyć w tej grzmiącej ciszy?

Może właśnie dlatego tak trudno jest zaakceptować prezenty od bliskich – bo czasem zamiast ciepła przynoszą tylko świadomość pustki?

Czy ktoś jeszcze czuje to samo? Czy tylko ja słyszę tę ciszę tak głośno?