„Tydzień później poszłam sama do notariusza. Zmieniłam testament, bo zrozumiałam, że nie jestem dla nich rodziną, tylko majątkiem”

— Mamo, podpisz tu. — Głos Magdy był cichy, ale stanowczy. W jej oczach widziałam niepokój, którego nie potrafiłam nazwać. Leżałam na szpitalnym łóżku, a upał za oknem zdawał się przenikać przez ściany. Zięć, Paweł, stał przy oknie i nerwowo stukał palcami w parapet.

— Co to jest? — zapytałam, próbując podnieść głowę. Czułam się słaba, jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię.

— To tylko zgoda na przekazanie twojej dokumentacji medycznej — odpowiedziała Magda z uśmiechem, ale jej głos drżał. — Lekarze chcą mieć wszystko w porządku.

Podpisałam. Nie miałam siły się sprzeciwiać. Od kilku dni czułam się coraz gorzej — zawroty głowy, mdłości, ból w klatce piersiowej. Gdyby nie oni, pewnie nie trafiłabym do szpitala na czas. Ale coś w ich zachowaniu nie dawało mi spokoju.

Kiedy lekarz wyszedł z sali, usłyszałam szept Pawła:

— Musimy to załatwić szybko. Jeśli coś jej się stanie…

— Cicho! — syknęła Magda. — Jeszcze usłyszy.

Udawałam, że śpię. Słowa Pawła rozbrzmiewały mi w głowie jak echo. Czy naprawdę martwili się o mnie? Czy może o coś innego?

Wróciłam do domu po tygodniu. Magda i Paweł byli przy mnie niemal cały czas — gotowali obiady, sprzątali, pytali o samopoczucie. Ale ich troska była inna niż kiedyś. Zbyt nachalna, zbyt… interesowna.

Pewnego wieczoru podsłuchałam rozmowę w kuchni:

— Mama ma mieszkanie warte co najmniej 700 tysięcy — mówił Paweł. — Jeśli teraz załatwimy testament, nie będzie problemu z podziałem.

— Przestań! — Magda była roztrzęsiona. — To moja mama!

— Ale przecież sama mówiłaś, że nie chce iść do domu opieki. A my mamy kredyt na karku…

Serce mi zamarło. Przez całe życie starałam się być dobrą matką. Po śmierci męża sama wychowałam Magdę, pracowałam na dwa etaty, żeby niczego jej nie brakowało. A teraz byłam tylko przeszkodą na drodze do spadku?

Następnego dnia Magda przyniosła mi kawę do łóżka.

— Mamo, może powinnaś pomyśleć o testamencie? Wiesz… żeby wszystko było jasne.

Spojrzałam na nią długo.

— Myślisz, że umrę w tym roku? — zapytałam spokojnie.

Zbladła.

— Nie! Po prostu… chcemy mieć pewność, że wszystko będzie tak, jak chcesz.

Nie odpowiedziałam. W nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając tykania zegara i własnych myśli. Czy naprawdę byłam dla nich tylko majątkiem?

Przypomniałam sobie dzieciństwo Magdy — jej pierwsze kroki, łzy po rozbitym kolanie, radość z prezentów pod choinką. Przypomniałam sobie też samotność po śmierci męża i to, jak bardzo chciałam być dla niej wsparciem.

A teraz…

Tydzień później zebrałam się na odwagę i poszłam sama do notariusza. Siedziałam w poczekalni z bijącym sercem. W ręce ściskałam starą torebkę i dokumenty.

— Dzień dobry pani Zofio — przywitała mnie pani notariusz. — W czym mogę pomóc?

— Chciałabym zmienić testament — powiedziałam cicho.

— Czy ktoś panią do tego zmusza?

Pokręciłam głową.

— Chcę po prostu mieć pewność, że moje decyzje są moje.

Zdecydowałam: połowę mieszkania zapisałam fundacji pomagającej samotnym matkom. Drugą połowę Magdzie — ale pod warunkiem, że przez najbliższe dwa lata będzie mnie odwiedzać co najmniej raz w tygodniu i pomagać bezinteresownie. Jeśli nie — wszystko przejdzie na fundację.

Wróciłam do domu lżejsza o ten ciężar. Magda i Paweł przyszli wieczorem.

— Byłaś gdzieś? — zapytała Magda podejrzliwie.

— Tak — odpowiedziałam spokojnie. — Załatwiłam kilka spraw.

Nie pytała więcej. Ale widziałam w jej oczach cień niepokoju.

Od tamtej pory ich wizyty stały się rzadsze i bardziej wymuszone. Magda próbowała być miła, ale czułam dystans. Paweł niemal przestał się odzywać.

Czasem patrzę na stare zdjęcia i zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy można wychować dziecko tak, by kochało bezinteresownie? Czy zawsze przychodzi taki moment, kiedy rodzina zamienia się w zimną kalkulację?

Może to ja jestem winna? Może za bardzo chciałam być potrzebna?

A może to świat się zmienił?

Czy naprawdę jesteśmy dla siebie rodziną… czy tylko majątkiem do podziału?