W dzień mojego przejścia na emeryturę mąż oznajmił: „Wyprowadzam się. Zasługuję na nowe życie” – historia, która rozdziera serce
– Wyprowadzam się. Zasługuję na nowe życie.
Te słowa rozbrzmiały w mojej głowie jak dzwon pogrzebowy. Stałam w korytarzu naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie, trzymając w rękach bukiet róż od koleżanek z pracy. Jeszcze czułam na policzkach ciepło pożegnalnych uścisków, jeszcze miałam w uszach śmiech z ostatniej lekcji, którą poprowadziłam dla moich uczniów. Przez chwilę myślałam, że to żart. Ale Andrzej patrzył na mnie poważnie, z tym swoim chłodnym spokojem, który zawsze mnie irytował.
– Co ty mówisz? – zapytałam cicho, czując jak drżą mi ręce.
– Zasługuję na coś więcej. Na nowe życie. Nie chcę już tego wszystkiego – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy. – Spakowałem się. Wyprowadzam się do Ewy.
Ewa. Imię, które przez ostatnie miesiące przewijało się w jego rozmowach niby przypadkiem. „Ewa z pracy powiedziała…”, „Ewa zna dobrego lekarza…”. Nigdy nie przypuszczałam, że ta Ewa stanie się początkiem mojego końca.
Oparłam się o ścianę, czując jak świat wiruje. Przez 34 lata byłam nauczycielką języka polskiego w liceum na Służewcu. Przez 34 lata byłam żoną Andrzeja, matką dwóch dorosłych już córek – Magdy i Kasi. Myślałam, że teraz, kiedy przechodzę na emeryturę, będziemy mieli czas dla siebie. Że pojedziemy razem nad morze, że będziemy chodzić na spacery po Łazienkach, że wreszcie zaczniemy żyć dla siebie.
– Jak możesz mi to robić właśnie dziś? – wyszeptałam.
Andrzej wzruszył ramionami.
– Nie ma dobrego momentu na takie rzeczy. Przepraszam.
Przepraszam. Słowo puste jak echo w pustym mieszkaniu. Patrzyłam, jak bierze walizkę i wychodzi, nie oglądając się za siebie. Zostałam sama z kwiatami i ciszą.
Wieczorem zadzwoniła Magda.
– Mamo! Jak było na pożegnaniu? – zapytała radośnie.
Nie potrafiłam odpowiedzieć od razu. W końcu wydusiłam:
– Tata się wyprowadził.
Zapadła długa cisza.
– Co? Jak to? – głos Magdy był pełen niedowierzania.
– Do Ewy – dodałam, czując jak łzy spływają mi po policzkach.
Magda przyjechała jeszcze tego samego wieczoru. Przytuliła mnie mocno i płakałyśmy razem. Kasia zadzwoniła z Gdańska i przez godzinę próbowała mnie pocieszać przez telefon.
Następne dni były jak sen na jawie. Wszędzie widziałam Andrzeja – jego kubek w kuchni, sweter rzucony na fotel, zdjęcia z wakacji w albumie. Próbowałam zająć się czymkolwiek: porządkowałam szafki, czytałam książki, oglądałam stare filmy. Ale samotność była jak ciężki koc, który przygniatał mnie do ziemi.
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.
– Pani Aniu, co u pani? Dawno nie widziałam pana Andrzeja…
Zacisnęłam usta.
– Wyprowadził się – powiedziałam krótko.
Pani Zofia spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Mężczyźni… – westchnęła tylko i poklepała mnie po ramieniu.
Wieczorami dzwoniły koleżanki z pracy. Zapraszały mnie na kawę, do kina, na spacery po parku. Ale ja nie miałam siły wychodzić z domu. Czułam się jak wrak człowieka.
Któregoś dnia zadzwonił Andrzej.
– Chciałem tylko zapytać, czy wszystko w porządku – powiedział bez emocji.
– Wszystko w porządku? – wybuchłam. – Po 34 latach zostawiasz mnie dla innej kobiety i pytasz, czy wszystko w porządku?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Przepraszam – powtórzył tylko i rozłączył się.
Zaczęłam chodzić do psychologa. Pani Marta była cierpliwa i ciepła. Pomogła mi zrozumieć, że nie jestem winna temu, co się stało. Że mam prawo być zła, smutna i rozczarowana.
Powoli zaczęłam wracać do życia. Magda zabrała mnie na weekend do Kazimierza Dolnego. Spacerowałyśmy po rynku, jadłyśmy lody nad Wisłą i rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim i o niczym. Kasia przyjechała na święta i razem piekłyśmy pierniki jak za dawnych lat.
Z czasem zaczęłam spotykać się z koleżankami częściej. Zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów i kurs fotografii w domu kultury. Poznałam tam panią Halinę, wdowę po wojskowym, która nauczyła mnie śmiać się z własnych słabości.
Któregoś dnia spotkałam Andrzeja przypadkiem w sklepie spożywczym. Był z Ewą. Uśmiechnęli się do mnie niepewnie.
– Cześć Aniu – powiedział Andrzej cicho.
Uśmiechnęłam się blado i minęłam ich bez słowa. Po raz pierwszy poczułam ulgę zamiast bólu.
Dziś mija rok od tamtego dnia. Nadal boli, ale już inaczej. Nauczyłam się żyć sama ze sobą. Odkrywam rzeczy, których nigdy wcześniej nie robiłam – chodzę do teatru, uczę się włoskiego online, jeżdżę rowerem po Łazienkach.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę zacząć wszystko od nowa po pięćdziesiątce? Czy samotność to wyrok czy szansa? Może właśnie teraz mam szansę odnaleźć siebie na nowo…