Z sąsiadką nie rozmawiałyśmy przez 20 lat. A potem jedno zdarzenie zmieniło wszystko…

— Nie wchodź mi tu z butami! — wrzasnęłam wtedy, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż obrazek z Matką Boską spadł ze ściany. Helena stała po drugiej stronie korytarza, z oczami pełnymi łez i wściekłości. Miała wtedy na sobie ten sweter w zielone liście, który sama sobie wydziergała. To był ostatni raz, kiedy rozmawiałyśmy. Dwudziestoletnia cisza zaczęła się od tej jednej kłótni, która wybuchła jak pożar od iskry.

Pamiętam tamten dzień do dziś. Był listopad, szaro i zimno. Moja córka, Ania, wróciła ze szkoły zapłakana. Okazało się, że jej najlepsza przyjaciółka, Kasia — córka Heleny — powiedziała jej coś okrutnego na temat naszego ojca. Helena przyszła do mnie wieczorem, żeby „wyjaśnić sprawę”. Zamiast rozmowy wyszła awantura. Padły słowa, których nie da się cofnąć. Od tamtej pory nasze drzwi były dla siebie zamknięte.

Przez lata mijaliśmy się na klatce schodowej jak obcy ludzie. Czasem słyszałam jej śmiech zza ściany, czasem płacz. Nasze dzieci dorastały osobno, choć kiedyś były nierozłączne. Ania wyjechała na studia do Krakowa, Kasia do Wrocławia. Ja zostałam sama z mężem, który coraz częściej uciekał do pracy albo na ryby. Helena też została sama — jej mąż zmarł nagle na zawał.

Czasem łapałam się na tym, że tęsknię za tamtymi czasami, kiedy razem piłyśmy kawę na balkonie i narzekałyśmy na ceny w sklepie. Ale duma nie pozwalała mi zrobić pierwszego kroku. „To ona powinna przeprosić” — powtarzałam sobie jak mantrę.

Aż przyszedł ten dzień. Był środek zimy, śnieg padał od rana. Wracałam z zakupami, kiedy usłyszałam dziwny hałas na klatce schodowej. Zobaczyłam Helenę leżącą na schodach, skuloną i bladoszarą na twarzy. Bez zastanowienia rzuciłam siatki i podbiegłam do niej.

— Helena! Słyszysz mnie? — krzyknęłam, dotykając jej ramienia.

Otworzyła oczy i spojrzała na mnie z takim strachem, jakby nie wierzyła, że to ja. Pomogłam jej usiąść i zadzwoniłam po pogotowie. Trzęsły mi się ręce, kiedy opowiadałam dyspozytorce, co się stało.

— Dziękuję… — wyszeptała Helena cicho, kiedy czekaliśmy na karetkę.

— Przestań — odpowiedziałam szorstko, choć w środku czułam coś zupełnie innego.

Pojechałam z nią do szpitala. Siedziałam na plastikowym krześle pod salą i patrzyłam na swoje dłonie — stare, pomarszczone, z popękanymi paznokciami od zimna i detergentów. Przypomniały mi się nasze wspólne spacery z dziećmi do parku, nasze rozmowy o życiu i marzeniach.

Lekarz powiedział, że Helena miała lekki udar i musi zostać na obserwacji. Zadzwoniłam do Kasi — numer miałam jeszcze zapisany w starym telefonie. Odebrała po kilku sygnałach.

— Dzień dobry, tu Maria… mama Ani…

— Co się stało? — głos Kasi był przestraszony i drżący.

— Twoja mama jest w szpitalu. Powinnaś przyjechać.

Kasia przyjechała następnego dnia rano. Spotkałyśmy się pod salą Heleny. Stałyśmy naprzeciwko siebie przez dłuższą chwilę w niezręcznym milczeniu.

— Dziękuję pani… że pani pomogła — powiedziała w końcu Kasia.

— To nic takiego — odpowiedziałam cicho.

Wróciłam do pustego mieszkania i długo siedziałam przy oknie, patrząc na śnieg wirujący za szybą. Przez głowę przewijały mi się obrazy sprzed lat: urodziny dzieci, wspólne święta, nawet ta nieszczęsna kłótnia… Czy naprawdę było warto tyle lat milczeć?

Po tygodniu Helena wróciła do domu. Spotkałyśmy się na klatce schodowej. Tym razem to ona zrobiła pierwszy krok.

— Mario… możemy porozmawiać?

Skinęłam głową i zaprosiłam ją do siebie. Usiadłyśmy przy kuchennym stole — tym samym, przy którym kiedyś spędzałyśmy godziny na rozmowach.

— Przepraszam cię… za wszystko — powiedziała Helena ze łzami w oczach.

— Ja też przepraszam… — odpowiedziałam drżącym głosem.

Rozmawiałyśmy długo — o dzieciach, o mężach, o samotności i o tym, jak bardzo obie tęskniłyśmy za dawną przyjaźnią. Okazało się, że każda z nas przez te lata nosiła w sercu żal i poczucie winy.

Od tamtej pory znów zaczęłyśmy rozmawiać. Najpierw ostrożnie, potem coraz częściej i swobodniej. Czasem śmiejemy się z własnej upartości i tego, ile lat straciłyśmy przez dumę.

Dziś wiem jedno: życie jest za krótkie na milczenie i żal. Gdyby nie tamten upadek Heleny, pewnie nigdy nie odważyłabym się zrobić pierwszego kroku.

Czasem patrzę na nią przez okno kuchenne i myślę: ile jeszcze takich niewypowiedzianych słów nosimy w sobie? Czy naprawdę warto czekać aż los zmusi nas do pojednania? Co by było, gdybyśmy wtedy nie pokłóciły się tak bardzo?