Zamknęłam oczy na jego zdradę – aż upadek na ulicy pokazał mi, kto naprawdę jest przy mnie
– Gdzie byłeś wczoraj wieczorem, Piotr? – zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał. Stałam w kuchni, ściskając filiżankę tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Piotr nawet nie spojrzał mi w oczy. Zrzucał płaszcz na krzesło, jakby to był najzwyklejszy dzień.
– Pracowałem, Anka. Przecież wiesz, że mamy teraz zamknięcie miesiąca – rzucił zniecierpliwiony.
Kłamał. Wiedziałam to od dawna. Czułam zapach obcych perfum na jego koszuli, widziałam wiadomości na jego telefonie, które znikały szybciej niż się pojawiały. Ale przez lata udawałam, że tego nie widzę. Bałam się. Bałam się o dzieci, o rodzinę, o to, co powiedzą sąsiedzi w naszym bloku na Pradze.
Wiedziałam, że nie jestem szczęśliwa. Ale czy miałam prawo rozbijać rodzinę? Czy miałam prawo odebrać dzieciom ojca? Tak sobie tłumaczyłam każdy kolejny dzień milczenia.
Mój świat runął pewnego listopadowego popołudnia. Wracałam z pracy – zmęczona, z siatką zakupów i głową pełną myśli. Na przejściu dla pieszych potknęłam się o nierówny chodnik. Upadłam tak niefortunnie, że usłyszałam trzask łamanej kości. Potem była już tylko ciemność i ból.
Obudziłam się w szpitalu na Banacha. Biała pościel, zapach środków dezynfekujących i cichy szum aparatury. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Potem zobaczyłam przy łóżku moją mamę – panią Halinę, zawsze silną i opanowaną. Miała łzy w oczach.
– Aniu, kochanie… Tak się bałam – wyszeptała, ściskając moją dłoń.
– Gdzie… gdzie są dzieci? – spytałam słabym głosem.
– U nas. Zajmujemy się nimi z tatą. Piotr… – zawahała się – Piotr był tu raz. Musiał wracać do pracy.
Poczułam ukłucie w sercu. Raz? Tylko raz? Przez kolejne dni odwiedzali mnie rodzice, czasem siostra Kasia z mężem i ich małym synkiem. Dzieci przychodziły rzadko – babcia tłumaczyła, że szkoła, że przeziębienie… Ale Piotr? Piotr pojawił się jeszcze tylko raz. Przyniósł mi gazetę i czekoladę.
– Musisz szybko wracać do zdrowia – powiedział chłodno. – W domu wszystko jest pod kontrolą.
Nie zapytał, jak się czuję. Nie pogładził po włosach, nie pocałował w czoło. Wyszedł po dziesięciu minutach.
Leżałam wtedy długo wpatrzona w sufit. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam się przy nim bezpieczna. Kiedy ostatni raz śmialiśmy się razem z dzieciakami przy stole… Wszystko wydawało się takie odległe.
Pielęgniarka Basia – kobieta po pięćdziesiątce z sercem na dłoni – przynosiła mi herbatę i czasem siadała na chwilę.
– Pani Aniu, niech pani nie płacze… Wszystko się ułoży – mówiła cicho.
Ale ja wiedziałam już wtedy, że nic się samo nie ułoży.
Po trzech tygodniach wypisali mnie do domu. Poruszałam się o kulach, byłam słaba i zmęczona. W mieszkaniu panował chłód – nie tylko fizyczny, ale i emocjonalny. Piotr był coraz bardziej nieobecny. Dzieci – Zosia i Kuba – starały się być grzeczne, ale widziałam ich strach i zagubienie.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Zosi przez telefon:
– Mama jest smutna… Tata prawie nie wraca do domu… Nie wiem, co robić…
Serce mi pękało. Wiedziałam już, że nie mogę dłużej udawać.
Zebrałam się na odwagę i poprosiłam Piotra o rozmowę.
– Piotrze… Wiem o wszystkim – powiedziałam cicho. – Wiem o tej kobiecie z pracy. Wiem, że już mnie nie kochasz.
Spojrzał na mnie zaskoczony, potem wzruszył ramionami.
– Anka… To wszystko jest bardziej skomplikowane niż myślisz…
– Nie chcę już słuchać kłamstw – przerwałam mu drżącym głosem. – Chcę rozwodu.
Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Potem wyszedł trzaskając drzwiami.
Następne tygodnie były najtrudniejsze w moim życiu. Rodzice pomagali mi jak mogli – mama gotowała obiady, tata odbierał dzieci ze szkoły. Kasia zabierała mnie na spacery po parku Skaryszewskim, żebym choć na chwilę zapomniała o bólu.
Zosia zaczęła mieć problemy w szkole – zamknęła się w sobie, przestała rozmawiać z koleżankami. Kuba zaczął jąkać się ze stresu. Czułam się winna wszystkiemu.
Pewnego dnia usiadłam z dziećmi przy stole.
– Kochani… Tata i ja nie będziemy już razem. Ale oboje was bardzo kochamy i zawsze będziemy dla was…
Zosia rozpłakała się i rzuciła mi się na szyję.
– Mamo… ja chcę tylko żebyś była szczęśliwa…
Kuba wtulił się we mnie bez słowa.
To był moment przełomowy. Zrozumiałam wtedy, że nie mogę żyć dla pozorów. Że moje dzieci potrzebują silnej mamy – nawet jeśli oznacza to życie bez ojca pod jednym dachem.
Rozwód ciągnął się miesiącami. Piotr próbował walczyć o mieszkanie, groził alimentami… Było wiele łez i krzyków. Ale miałam wsparcie rodziny i przyjaciółek z pracy – Magdy i Iwony – które codziennie dzwoniły i pytały jak się czuję.
Po roku byłam wolna. Wynajęłam małe mieszkanie na Grochowie. Było skromnie, ale ciepło i spokojnie. Dzieci powoli wracały do równowagi – Zosia zaczęła chodzić na zajęcia plastyczne, Kuba grał w piłkę nożną z kolegami z podwórka.
Czasem wieczorami siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Myślałam o tym wszystkim co przeszłam – o bólu zdrady, samotności w szpitalu, strachu przed przyszłością.
Ale wiedziałam jedno: przestałam zamykać oczy na prawdę. Odnalazłam siebie na nowo – silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy musiałam upaść tak nisko, żeby zobaczyć kto naprawdę jest przy mnie? Czy każda kobieta musi przejść przez taki ból, żeby nauczyć się kochać siebie?