Zapach Żalu: Kiedy Domowy Odświeżacz Powietrza Zmienia Wszystko
— Co tu tak śmierdzi?! — głos mojej żony, Magdy, rozległ się echem po całym mieszkaniu, zanim jeszcze zdążyłem zamknąć drzwi łazienki. Stałem tam z plastikową butelką po wodzie mineralnej, w której pływały cytrynowe skórki, soda oczyszczona i kilka kropel olejku lawendowego. To miał być mój mały triumf nad wiecznym problemem — zapachem w naszej starej łazience na warszawskim Mokotowie.
— To tylko eksperyment — próbowałem się tłumaczyć, ale Magda już marszczyła nos i patrzyła na mnie z wyrzutem. — Przecież mówiłaś, że nie możesz już wytrzymać tego smrodu po sąsiadach!
— Ale to pachnie gorzej niż wcześniej! — krzyknęła, a ja poczułem, jak narasta we mnie frustracja. Przecież chciałem dobrze. Przez ostatnie tygodnie nasza łazienka była polem bitwy — nie tylko z zapachami, ale i z naszymi nerwami. Sąsiad z góry remontował mieszkanie, a przez wentylację dostawały się do nas wszelkie możliwe aromaty: farba, papierosy, czasem nawet coś gorszego.
Nie mogłem już patrzeć na Magdę, jak codziennie rano wychodzi z łazienki z miną, jakby właśnie wróciła z pola walki. Nasza córka Zosia też zaczęła narzekać. — Tato, tu śmierdzi jak w szkolnej szatni po WF-ie! — rzuciła pewnego dnia i wtedy postanowiłem działać.
Przeszukałem internet. „Domowy odświeżacz powietrza — prosty przepis!” — głosił jeden z blogów. Składniki miałem pod ręką. Wlałem wszystko do butelki, potrząsnąłem i postawiłem na parapecie. Byłem dumny. Do czasu.
Następnego ranka obudził mnie krzyk Magdy. Wbiegłem do łazienki i zobaczyłem ją stojącą nad rozlaną cieczą. Cała podłoga była mokra, a zapach… nie do opisania. Coś między zgniłą cytryną a stęchłą szmatą.
— Co ty zrobiłeś?! — wrzasnęła. — To się rozlało! Wszystko śmierdzi jeszcze bardziej!
Zosia płakała w swoim pokoju, bo jej ulubiona maskotka leżała teraz w kałuży mojego „odświeżacza”. Zacząłem zbierać wszystko ręcznikami papierowymi, ale im bardziej sprzątałem, tym bardziej czułem się winny.
Wieczorem Magda nie odzywała się do mnie ani słowem. Siedziała przy stole z kubkiem herbaty i patrzyła przez okno. Zosia zamknęła się w swoim pokoju i nie chciała ze mną rozmawiać.
Próbowałem naprawić sytuację. Kupiłem najdroższy odświeżacz powietrza w drogerii i postawiłem go w łazience. Ale to już nie było to samo. W powietrzu wisiała nie tylko mieszanka zapachów, ale też napięcie.
Kilka dni później Magda wybuchła. — Ty zawsze musisz wszystko robić po swojemu! Nie możesz po prostu zapytać albo poczekać?!
— Chciałem tylko pomóc… — odpowiedziałem cicho.
— Ale nie słuchasz! Nie pytasz, co naprawdę jest potrzebne! — jej głos drżał od emocji.
Zrozumiałem wtedy, że problem nie leżał tylko w zapachu łazienki. To był tylko pretekst do wybuchu wszystkiego, co narastało między nami od miesięcy: zmęczenie pracą, brak czasu dla siebie nawzajem, ciągłe drobne nieporozumienia.
Przez kilka dni chodziliśmy wokół siebie jak obcy ludzie. Zosia patrzyła na nas smutnymi oczami i pytała: — Czy wy się rozwiedziecie?
To pytanie przebiło mnie na wskroś. Usiadłem wieczorem z Magdą w kuchni. — Przepraszam — powiedziałem. — Chciałem dobrze, ale chyba za bardzo się starałem.
Magda spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. — Ja też przepraszam. Po prostu… czasem mam wrażenie, że wszystko jest na mojej głowie.
Rozmawialiśmy długo tej nocy. O tym, jak bardzo oboje jesteśmy zmęczeni codziennością, jak brakuje nam wsparcia i zwykłej rozmowy. O tym, że czasem najprostsze rozwiązania są najlepsze — nie tylko w walce z zapachami, ale też w relacjach.
Zosia przyszła do nas rano i przytuliła się do mnie mocno. — Tato, już nie śmierdzi tak bardzo — powiedziała z uśmiechem.
Może to nie domowy odświeżacz powietrza był problemem? Może czasem próbujemy naprawić rzeczy na siłę, zamiast po prostu porozmawiać?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich „domowych eksperymentów” potrzeba, żeby nauczyć się słuchać tych, których kochamy? Czy naprawdę trzeba aż takiego zamieszania, żeby zobaczyć to, co najważniejsze?