Zdecydować się na rozwód… Historia Kingi z warszawskiego blokowiska
– Trzy zupy, trzy bigosy i trzy kompoty, proszę – powiedziałam z wymuszoną uprzejmością, czując jak taca drży mi w rękach. Stołówka na warszawskim Ursynowie była pełna ludzi, a ja czułam się jakby wszyscy patrzyli tylko na mnie. Miejsca na tacy brakowało, a ja już nie miałam siły na kolejne kompromisy. Zerknęłam na stolik przy oknie, gdzie czekał mój mąż Michał i nasz sześcioletni syn Kuba. Michał nawet nie spojrzał w moją stronę – był zajęty telefonem, jak zwykle. Kuba machał do mnie rączką, a ja uśmiechnęłam się do niego przez łzy.
Ostatnie tygodnie były jak niekończący się maraton. Praca w szkole, dom, zakupy, pranie, gotowanie – wszystko na mojej głowie. Michał wracał późno, pachniał obcymi perfumami i coraz częściej unikał rozmów. Kiedyś byliśmy drużyną. Teraz byliśmy jak dwie samotne wyspy, połączone tylko przez Kube.
– Kinga, ile jeszcze będziesz stała? – usłyszałam za plecami zirytowany głos starszej kobiety. – Przepraszam – mruknęłam i ruszyłam do stolika. Postawiłam tacę z trzaskiem. Michał nawet nie podniósł wzroku.
– Znowu bigos? – rzucił z przekąsem. – Może byś coś innego wymyśliła?
Zacisnęłam zęby. – To stołówka, Michał. Nie mamy wyboru.
Kuba spojrzał na mnie z troską. – Mamo, wszystko dobrze?
Pogłaskałam go po głowie. – Tak, kochanie. Jedz.
Jedliśmy w milczeniu. Słychać było tylko stukot łyżek o talerze i szum rozmów innych ludzi. Czułam się jak aktorka w kiepskim przedstawieniu. Michał odsunął talerz i wstał pierwszy.
– Muszę zadzwonić do pracy – rzucił i wyszedł na zewnątrz.
Zostałam z Kubą sama. Patrzył na mnie swoimi wielkimi oczami. – Mamo, dlaczego tata jest smutny?
Zabrakło mi słów. Przecież nie powiem mu prawdy: że tata już mnie nie kocha, że coraz częściej wraca późno i że ja już nie mam siły udawać szczęśliwej żony.
Wieczorem, kiedy Kuba zasnął wtulony w pluszowego misia, usiadłam przy kuchennym stole i patrzyłam na Michała. Siedział naprzeciwko mnie, ale jakby za szybą. Próbowałam zacząć rozmowę:
– Michał… Musimy porozmawiać.
Westchnął ciężko. – O czym? Znowu będziesz narzekać?
Zadrżałam. – Nie narzekam. Po prostu… Nie wiem już, jak dalej żyć w tym wszystkim.
Spojrzał na mnie chłodno. – To może nie powinniśmy już razem żyć?
Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, płakać, błagać go o jeszcze jedną szansę. Ale coś we mnie pękło.
– Może masz rację – powiedziałam cicho.
Następnego dnia obudziłam się wcześniej niż zwykle. Patrzyłam na śpiącego Kubę i czułam się winna. Czy mam prawo rozbijać mu dom? Czy lepiej żyć w kłamstwie dla dobra dziecka? Przez cały dzień chodziłam jak cień. W pracy koleżanka zapytała:
– Kinga, wszystko w porządku?
Uśmiechnęłam się blado. – Tak, tylko trochę zmęczona.
Wieczorem Michał wrócił późno. Pachniał innymi perfumami niż zwykle. Bez słowa poszedł pod prysznic. Wtedy podjęłam decyzję.
W nocy nie spałam ani minuty. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o wszystkim: o pierwszym spotkaniu z Michałem na studiach, o ślubie w małym kościele na Mokotowie, o narodzinach Kuby… I o tym, jak bardzo się zmieniło wszystko przez te lata.
Rano spakowałam kilka rzeczy do torby i napisałam Michałowi wiadomość: „Musimy porozmawiać po pracy”.
Kuba był zaskoczony, kiedy odebrałam go wcześniej ze szkoły.
– Mamo, gdzie idziemy?
– Na spacer – odpowiedziałam i poszliśmy do parku obok bloku.
Siedzieliśmy na ławce pod wielkim kasztanem. Kuba bawił się liśćmi, a ja próbowałam zebrać myśli.
– Kuba… Czasem dorośli muszą podjąć trudne decyzje. Tata i ja…
Spojrzał na mnie poważnie. – Rozwiedziecie się?
Zatkało mnie. Skąd wiedział? Może dzieci czują więcej niż dorośli chcą przyznać.
– Tak, kochanie… Ale zawsze będziemy cię kochać.
Przytulił się do mnie mocno i rozpłakał się cicho.
Wieczorem usiedliśmy z Michałem przy stole. Było cicho jak nigdy wcześniej.
– Kinga… Ja… Przepraszam – powiedział nagle Michał.
Spojrzałam na niego ze zmęczeniem. – Za co?
– Za wszystko. Za to, że cię zawiodłem…
Nie odpowiedziałam od razu. Widziałam łzy w jego oczach pierwszy raz od lat.
– Może za późno na przeprosiny – wyszeptałam.
Przez kilka następnych dni żyliśmy jak w zawieszeniu. Kuba był smutny, ale dzielny. Ja płakałam nocami do poduszki, a Michał coraz częściej wychodził z domu bez słowa.
W końcu przyszedł dzień rozprawy sądowej. Siedzieliśmy obok siebie na twardych ławkach sądu rejonowego na Marszałkowskiej. Nie patrzyliśmy sobie w oczy. Sędzia zadawała pytania mechanicznie: „Czy decyzja jest ostateczna? Czy rozumieją państwo konsekwencje?” Odpowiadaliśmy zgodnie: „Tak”.
Po wszystkim wyszliśmy przed budynek sądu i przez chwilę staliśmy razem w milczeniu.
– I co teraz? – zapytał Michał cicho.
– Teraz musimy nauczyć się żyć od nowa – odpowiedziałam i poczułam ulgę pomieszaną z żalem.
Dziś mija pół roku od rozwodu. Mieszkam z Kubą w małym mieszkaniu na Ochocie. Jest ciężko – finansowo i emocjonalnie – ale czuję się wolna pierwszy raz od lat. Michał widuje Kubę co drugi weekend; czasem rozmawiamy przez telefon o sprawach syna i tylko tyle nas już łączy.
Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę lepiej być samotną matką niż tkwić w martwym małżeństwie? Może szczerość wobec siebie to jedyna droga do prawdziwego życia? Co wy byście zrobili na moim miejscu?