Zerwane więzi: Historia o poszukiwaniu domu i własnej tożsamości
– Marek, pakuj się. Dzisiaj jedziesz do nowej rodziny – usłyszałem głos wychowawczyni, pani Iwony, zanim jeszcze otworzyłem oczy. W jej tonie było coś, co sprawiło, że serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Nie wiedziałem, czy to strach, czy nadzieja. Wstałem z łóżka, patrząc na swoje rzeczy – kilka książek, stary plecak, zdjęcie mamy, której nigdy nie poznałem.
W drodze do samochodu czułem się jak przed egzekucją. Dzieciaki z grupy patrzyły na mnie z zazdrością i współczuciem. – Może tym razem się uda – szepnęła Ania, moja jedyna przyjaciółka. Uśmiechnąłem się blado. W głowie miałem tylko jedno pytanie: czy ktoś naprawdę może mnie pokochać?
Nowa rodzina mieszkała na obrzeżach Warszawy. Pani Barbara i pan Andrzej byli mili, ale ich dom pachniał obcością. – Marek, od dziś jesteś u siebie – powiedziała pani Barbara, próbując się uśmiechnąć. Ale jej oczy zdradzały niepewność. Pan Andrzej był powściągliwy, jakby bał się mnie dotknąć słowem czy gestem.
Pierwsze tygodnie były jak chodzenie po cienkim lodzie. Każdy dźwięk, każde spojrzenie analizowałem w głowie. Bałem się zrobić coś źle. Pani Barbara próbowała rozmawiać ze mną o szkole, o moich zainteresowaniach, ale ja odpowiadałem półsłówkami. Pan Andrzej wracał późno z pracy i zamykał się w swoim gabinecie.
Pewnego wieczoru usłyszałem ich rozmowę przez uchylone drzwi:
– On jest zamknięty w sobie, nie wiem, czy damy radę… – szeptała pani Barbara.
– Musimy być cierpliwi. To dla niego też trudne – odpowiedział pan Andrzej.
Zacisnąłem pięści. Nie chciałem być problemem. Chciałem tylko być czyjś.
W szkole było jeszcze gorzej. Dzieciaki szybko wyczuły, że jestem „tym z domu dziecka”. Szeptali za moimi plecami, czasem ktoś rzucił „bidul”, czasem „sierota”. Nauczyciele patrzyli na mnie z litością albo z dystansem. Najgorszy był Paweł z mojej klasy – codziennie wymyślał nowe sposoby, żeby mi dokuczyć.
Pewnego dnia wróciłem do domu z podartą kurtką i rozbitym łukiem brwiowym. Pani Barbara zbladła na mój widok.
– Marek! Co się stało?
– Nic – burknąłem i zamknąłem się w pokoju.
W nocy długo nie mogłem zasnąć. Wpatrywałem się w sufit i myślałem o tym, jak bardzo chciałbym być niewidzialny.
Kilka tygodni później wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko. Pani Barbara znalazła moje stare zdjęcie mamy i zaczęła wypytywać o przeszłość. Z początku milczałem, ale potem wybuchłem:
– Po co pani to wszystko? Przecież i tak mnie oddacie jak tamci!
Pani Barbara rozpłakała się.
– Marek, nie jesteś dla nas ciężarem. Chcemy ci pomóc… Ale musisz nam zaufać.
Nie potrafiłem jej uwierzyć. W głowie miałem tylko wspomnienia poprzedniej rodziny zastępczej – państwa Kowalskich – którzy oddali mnie po pół roku, bo „nie pasowałem do ich stylu życia”.
Zacząłem uciekać z domu na całe dnie. Włóczyłem się po mieście, spałem na klatkach schodowych albo w parku. Czułem się wolny i samotny jednocześnie. Pewnego razu spotkałem bezdomnego pana Zbyszka.
– Ty też uciekasz przed czymś? – zapytał.
– Przed wszystkim – odpowiedziałem.
Pan Zbyszek opowiedział mi swoją historię: stracił rodzinę przez alkohol i własny upór. – Najgorsze jest to, że człowiek sam siebie nie potrafi wybaczyć – powiedział na koniec.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.
Po kilku dniach wróciłem do domu Barbary i Andrzeja. Byli przerażeni i zmęczeni, ale nie krzyczeli na mnie. Pani Barbara przytuliła mnie pierwszy raz od początku mojego pobytu.
– Marek, jesteśmy tu dla ciebie. Nawet jeśli czasem nie wiemy jak ci pomóc.
Od tamtej pory powoli zacząłem otwierać się na nowo. Zaczęliśmy chodzić razem na spacery, gotować obiady, rozmawiać o drobiazgach. Pan Andrzej zabrał mnie na mecz Legii Warszawa – pierwszy raz poczułem się częścią czegoś większego niż ja sam.
Ale przeszłość wracała falami. Kiedyś podczas rodzinnej kolacji zadzwoniła do mnie Ania z domu dziecka:
– Marek, tęsknimy za tobą… Ale cieszę się, że masz dom.
Zacisnąłem telefon w dłoni i poczułem łzy pod powiekami.
W końcu nadszedł dzień, kiedy pani Barbara zapytała:
– Marek, czy chciałbyś zostać z nami na stałe?
Nie odpowiedziałem od razu. Bałem się zaufać szczęściu.
Dziś mija rok odkąd jestem z Barbarą i Andrzejem. Nadal mam w sobie lęk przed odrzuceniem, ale coraz częściej czuję spokój. Uczę się ufać ludziom i sobie samemu.
Czasem patrzę w lustro i pytam: czy naprawdę zasługuję na miłość? Czy można odbudować siebie po tylu ranach? Może wy mi powiecie…