Złamane zaufanie: Historia zdrady, której nie da się zapomnieć

– Naprawdę myślisz, że nie wiem, co się dzieje? – wyszeptałam przez zaciśnięte zęby, patrząc w oczy Pawła. Stał przede mną w kuchni, z rękami opartymi o blat, a jego twarz była blada jak ściana za nim.

– Agnieszka, przestań. Wymyślasz sobie jakieś historie – odpowiedział, ale jego głos drżał. Wiedziałam, że kłamie. Czułam to w każdej komórce swojego ciała.

Od tygodni czułam się jak cień samej siebie. Paweł wracał późno z pracy, unikał mojego wzroku, a telefon miał zawsze przy sobie – nawet w łazience. Zaczęłam podejrzewać najgorsze. Ale to nie on był najgorszy. Najgorsza była teściowa – pani Helena, która od początku naszego małżeństwa patrzyła na mnie z góry, jakbym była tylko chwilowym dodatkiem do życia jej syna.

Pamiętam ten dzień, kiedy wszystko się rozpadło. Była sobota, dzieci bawiły się w pokoju obok, a ja sprzątałam kuchnię. Nagle usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości na telefonie Pawła. Przypadkiem spojrzałam na ekran – wyświetliło się imię: „Kasia”. Serce mi zamarło. To była jego koleżanka z pracy, o której wspominał kilka razy, zawsze z tym samym lekceważącym uśmiechem.

Nie wytrzymałam. Zaczęłam przeglądać wiadomości. „Tęsknię za tobą”, „Nie mogę się doczekać naszego spotkania” – czytałam kolejne słowa, a łzy same płynęły mi po policzkach. Wtedy wszedł Paweł.

– Co ty robisz?! – krzyknął i wyrwał mi telefon z ręki.

– To ty mi powiedz, co robisz! – odpowiedziałam równie głośno. Dzieci przybiegły do kuchni przestraszone naszym krzykiem.

– Mamo? – zapytała cicho Zosia.

Wtedy poczułam się jak najgorsza matka na świecie. Nie chciałam, żeby dzieci widziały nas w takim stanie. Ale nie mogłam już dłużej udawać.

Paweł wyszedł trzaskając drzwiami. Zostałam sama z dziećmi i roztrzaskaną duszą. Zadzwoniłam do mojej mamy, ale nie odebrała. Wtedy zadzwoniła pani Helena.

– Agnieszko, co ty znowu wymyślasz? Paweł jest zmęczony pracą, a ty tylko robisz awantury! – jej głos był zimny jak lód.

– On mnie zdradza! – wykrzyczałam przez łzy.

– Nie przesadzaj. Każdy facet czasem potrzebuje oddechu. Może powinnaś bardziej o siebie zadbać? – usłyszałam i poczułam się jak śmieć.

Przez kolejne dni Paweł nie wracał do domu. Dzieci pytały o tatę, a ja nie umiałam im odpowiedzieć. Czułam się bezradna i upokorzona. Pani Helena przychodziła codziennie i próbowała przekonać mnie, żebym „nie robiła scen” i „myślała o dzieciach”.

W końcu Paweł wrócił. Przyszedł wieczorem, kiedy dzieci już spały. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i długo milczał.

– To koniec? – zapytałam cicho.

– Nie wiem – odpowiedział bez emocji. – Potrzebuję czasu.

– Czasu na co? Na kolejne kłamstwa?

Nie odpowiedział. Wstał i poszedł do sypialni. Ja zostałam sama w kuchni, patrząc na zimną herbatę i zastanawiając się, gdzie popełniłam błąd.

Następnego dnia Paweł zabrał dzieci do swojej matki. Powiedział mi tylko: „Musisz się ogarnąć”. Poczułam się wtedy tak samotna jak nigdy wcześniej.

Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Magdy. Przyszła natychmiast.

– Aga, musisz być silna dla dzieci – powiedziała stanowczo. – Nie pozwól im siebie zniszczyć.

Ale jak być silną, kiedy wszystko się wali?

Wieczorem przyszła pani Helena. Weszła bez pukania, jakby to był jej dom.

– Agnieszko, powinnaś przeprosić Pawła. On jest dobrym człowiekiem, tylko ty go prowokujesz.

– To ja jestem winna? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Tak to wygląda – odpowiedziała chłodno.

Wtedy coś we mnie pękło.

– Proszę wyjść z mojego domu – powiedziałam spokojnie, choć cała się trzęsłam.

Pani Helena spojrzała na mnie z pogardą i wyszła trzaskając drzwiami.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Paweł coraz częściej nocował poza domem. Dzieci zaczęły mieć problemy w szkole – Zosia przestała mówić na lekcjach, a Kuba zaczął bić kolegów.

Pewnego dnia dostałam wezwanie do szkoły. Siedziałam naprzeciwko wychowawczyni Kuby i słuchałam jej słów:

– Pani Agnieszko, Kuba jest bardzo agresywny ostatnio. Czy coś się dzieje w domu?

Nie umiałam odpowiedzieć. Wróciłam do domu i zobaczyłam Pawła pakującego walizki.

– Wyprowadzam się do mamy – powiedział bez emocji.

– A dzieci? – zapytałam drżącym głosem.

– Będę je zabierał na weekendy.

I tak zostałam sama z dwójką dzieci i tysiącem pytań bez odpowiedzi.

Najgorsze były wieczory. Siedziałam w pustym salonie i słuchałam ciszy przerywanej tylko szlochem Zosi przez sen. Czułam się winna wszystkiemu – jego zdradzie, problemom dzieci, własnej bezradności.

Pewnej nocy nie wytrzymałam i zadzwoniłam do Magdy.

– Nie dam rady…

– Dasz radę! – przerwała mi stanowczo. – Jesteś silniejsza niż myślisz!

Zaczęłam chodzić na terapię. Powoli uczyłam się oddychać na nowo. Dzieci też zaczęły chodzić do psychologa. Zosia znów zaczęła mówić na lekcjach, a Kuba przestał bić kolegów.

Paweł coraz rzadziej dzwonił. W końcu przestał zupełnie się odzywać poza ustaleniem terminów spotkań z dziećmi. Pani Helena próbowała mnie szantażować emocjonalnie: „Jeśli nie będziesz współpracować, Paweł zabierze ci dzieci”.

Ale ja już nie byłam tą samą Agnieszką co kiedyś.

Znalazłam pracę w pobliskiej szkole jako sekretarka. Poznałam nowych ludzi, zaczęłam wychodzić z domu nie tylko po zakupy czy do lekarza. Z czasem zaczęłam znów czuć radość z drobiazgów: śmiechu dzieci, zapachu kawy rano, rozmów z Magdą.

Po roku Paweł przyszedł do mnie z prośbą o rozwód. Podpisałam papiery bez łez i bez żalu. Wiedziałam już, że jestem silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Dziś patrzę na siebie sprzed dwóch lat i nie poznaję tej kobiety pełnej strachu i poczucia winy. Wiem jedno: zdrada boli jak nic innego na świecie, ale można się po niej podnieść.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce przeżywa to samo co ja? Ile jeszcze pozwala sobie wmówić winę za czyjeś błędy? Może warto o tym mówić głośniej? Co Wy o tym myślicie?