Zostawił nas, a teraz jesteśmy sobie obce: Historia jednej matki z Krakowa

— Mamo, dlaczego tata nas zostawił? — głos Niny rozbrzmiał w kuchni jak uderzenie w dzwon. Stała przy drzwiach, z tornistrem na ramieniu, a jej duże, ciemne oczy patrzyły na mnie z mieszaniną gniewu i smutku. Zamarłam z ręką na kubku herbaty. W tej chwili poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi i rzucił na zimną podłogę.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Minęło już siedem lat odkąd Tomek spakował walizkę i wyszedł z naszego mieszkania na osiedlu w Nowej Hucie. Nina miała wtedy zaledwie trzy miesiące. Zostawił mnie z dzieckiem, kredytem i tysiącem pytań bez odpowiedzi. Przez długi czas nie mogłam spać. Każda noc była walką z własnymi myślami: czy to moja wina? Czy byłam za mało czuła? Za bardzo wymagająca?

Pracowałam wtedy w sklepie spożywczym na dwie zmiany. Mama pomagała mi, jak mogła, ale sama była już schorowana. Często wracałam do domu późno, a Nina spała już w swoim łóżeczku. Czasem budziła się w nocy i płakała — wtedy tuliłam ją do siebie, obiecując, że nigdy jej nie zostawię.

— Nie wiem, kochanie — odpowiedziałam cicho Ninie, czując, jak łzy napływają mi do oczu. — Czasem dorośli robią rzeczy, których dzieci nie rozumieją.

Nina wzruszyła ramionami i wyszła do swojego pokoju. Zostałam sama w kuchni, słysząc tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem. Przypomniałam sobie dzień, kiedy Tomek odszedł. Stał w przedpokoju, patrząc na mnie bez wyrazu.

— Nie dam rady — powiedział wtedy. — To wszystko mnie przerasta.

— Ale przecież to nasze dziecko! — krzyczałam przez łzy.

— Przepraszam — rzucił tylko i wyszedł.

Od tamtej pory widział Ninę może dwa razy. Raz przysłał jej kartkę na urodziny, ale nawet nie zadzwonił. Czułam się wtedy jak porzucona rzecz — niepotrzebna nikomu.

Przez lata próbowałam być dla Niny wszystkim: matką, ojcem, przyjaciółką. Ale im była starsza, tym bardziej oddalała się ode mnie. W szkole zaczęły się problemy — nauczycielka mówiła mi na wywiadówkach, że Nina jest zamknięta w sobie, nie chce rozmawiać z rówieśnikami.

— Może powinna pani z nią porozmawiać? — sugerowała wychowawczyni.

Próbowałam. Siadałam wieczorami na brzegu jej łóżka i pytałam:

— Jak było w szkole?

— Dobrze — odpowiadała krótko i odwracała się do ściany.

Czułam się bezradna. W pracy szefowa coraz częściej patrzyła na mnie krzywo, bo musiałam brać wolne, gdy Nina chorowała. Pieniędzy ledwo starczało do pierwszego. Czasem myślałam o tym, żeby napisać do Tomka i poprosić o alimenty, ale duma mi nie pozwalała.

Pewnego wieczoru usłyszałam płacz Niny zza drzwi jej pokoju. Weszłam cicho i zobaczyłam ją skuloną pod kołdrą.

— Co się stało? — zapytałam delikatnie.

— Wszystkie dzieci mają tatę… tylko ja nie mam nikogo — wyszeptała przez łzy.

Objęłam ją mocno i poczułam, jak moje własne serce pęka na pół.

— Masz mnie — powiedziałam cicho. — I zawsze będziesz miała.

Ale wiedziałam, że to nie wystarczy. Że żaden mój gest nie zastąpi jej ojca.

Z czasem Nina zaczęła coraz częściej zamykać się w sobie. Przestała opowiadać mi o swoich problemach. Pewnego dnia wróciła ze szkoły z podbitym okiem.

— Co się stało?!

— Nic — burknęła i zamknęła się w łazience.

Dopiero później dowiedziałam się od sąsiadki, że starsze dziewczyny wyśmiewały ją za to, że nie ma ojca. Poczułam wtedy taką bezsilność i gniew, że miałam ochotę krzyczeć na cały blok.

Próbowałam rozmawiać z Niną o wszystkim: o jej uczuciach, o Tomku, o tym, co ją boli. Ale ona coraz częściej odpowiadała milczeniem lub krótkim „nie wiem”.

W końcu przyszedł ten dzień, kiedy usiadła naprzeciwko mnie przy stole i powiedziała:

— Mamo… my jesteśmy sobie obce. Ty nic o mnie nie wiesz.

Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Poczułam się tak bardzo samotna jak nigdy wcześniej. Zaczęłam zastanawiać się nad wszystkim: czy powinnam była walczyć o Tomka? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy to moja wina?

Dziś Nina ma trzynaście lat i coraz częściej zamyka się w swoim świecie. Ja nadal walczę każdego dnia: z rachunkami, samotnością i własnym lękiem przed przyszłością. Czasem mam ochotę po prostu się poddać. Ale potem patrzę na moją córkę i wiem, że muszę być silna — dla niej.

Czy naprawdę można być dobrą matką w pojedynkę? Czy da się odbudować więź z dzieckiem po tylu latach bólu i milczenia? Może ktoś z was zna odpowiedź…