Czy naprawdę stałam się obca własnemu synowi? Moja walka o miejsce w jego życiu
— Antku, to ja… — mój głos drży, gdy naciskam dzwonek. W korytarzu bloku na warszawskim Ursynowie pachnie kurzem i gotowaną kapustą. W ręku ściskam małą, znoszoną walizkę. Sześć godzin w pociągu, sześć godzin rozmyślań: czy ucieszy się, czy znajdzie dla mnie czas, czy w ogóle mnie jeszcze potrzebuje?
Za drzwiami słyszę szuranie. Potem głos mojego syna, już nie ten dziecięcy, który pamiętam, ale głęboki, zmęczony: — Mamo? Co ty tu robisz?
— Chciałam cię odwiedzić… — odpowiadam cicho. — Nie pisałam, bo bałam się, że odmówisz.
Cisza. Słyszę, jak przekręca klucz. Drzwi otwierają się powoli. Antoś — mój Antoś — stoi przede mną w dresie, z rozczochranymi włosami i cieniami pod oczami. Przez chwilę patrzy na mnie tak, jakby nie wiedział, kim jestem.
— Wejdź — mówi w końcu, ale nie ma w tym zaproszeniu ciepła. Przechodzę obok niego do mieszkania. Jest tu chłodno, sterylnie czysto. Na stole laptop, kubek po kawie, sterta papierów. Ani śladu życia rodzinnego.
— Przepraszam, że tak bez zapowiedzi… — zaczynam nieśmiało. — Ale ostatnio tak rzadko się odzywasz…
Antoni wzdycha ciężko i siada na krześle. — Mamo, mam dużo pracy. Nie mogę teraz rozmawiać.
Czuję, jak ściska mnie w gardle. Przecież kiedyś byliśmy nierozłączni. Po śmierci jego ojca to ja byłam wszystkim: przyjaciółką, powierniczką, opiekunką. Zawsze mówił mi o wszystkim. A teraz?
— Tylko na chwilę… Chciałam zobaczyć, jak sobie radzisz — mówię drżącym głosem.
— Radzę sobie — odpowiada krótko. — Naprawdę nie musiałaś przyjeżdżać.
Siadam na brzegu kanapy. Czuję się jak intruz we własnej rodzinie. Próbuję zagaić rozmowę:
— Może zrobię ci herbaty? Albo coś ugotuję?
Antoni patrzy na mnie z irytacją:
— Nie trzeba. Mam wszystko pod kontrolą.
Przez chwilę milczymy. Słyszę tykanie zegara i szum ulicy za oknem. Próbuję znaleźć temat, który nas połączy:
— A jak w pracy? Dostałeś tę podwyżkę?
Wzrusza ramionami:
— Nie chcę o tym rozmawiać.
Czuję się coraz bardziej zbędna. Wspominam czasy, gdy razem piekliśmy ciasto na niedzielę, gdy opowiadał mi o swoich marzeniach. Teraz siedzi naprzeciwko mnie obcy mężczyzna.
Nagle dzwoni jego telefon. Odbiera szybko:
— Cześć, Martyna… Tak, zaraz będę… Tak…
Martyna? Dziewczyna? Nic mi nie mówił…
— Muszę wyjść — mówi po chwili Antoni. — Mam spotkanie.
Patrzę na niego z niedowierzaniem:
— Przyjechałam do ciebie z drugiego końca Polski… Nawet nie zapytałeś, jak się czuję.
Wzdycha:
— Mamo, jestem dorosły. Mam swoje życie.
Te słowa bolą bardziej niż cokolwiek innego. Przez chwilę mam ochotę wybuchnąć płaczem, ale powstrzymuję się.
— To ja już pójdę… — mówię cicho i wstaję.
Antoni patrzy na mnie bez słowa. Wychodzę na korytarz, zamykam za sobą drzwi i dopiero wtedy pozwalam sobie na łzy.
Schodzę po schodach powoli, każda stopa waży tonę. W głowie kołaczą mi myśli: gdzie popełniłam błąd? Czy za bardzo go kochałam? Czy za mało? Czy to normalne, że dzieci odchodzą?
Na dworze siadam na ławce przed blokiem. Wyciągam telefon i piszę do mojej siostry:
„Nie wiem już, kim jestem dla własnego syna… Może rzeczywiście powinnam dać mu spokój?”
Po chwili dostaję odpowiedź:
„On cię potrzebuje bardziej niż myśli. Daj mu czas.”
Patrzę na okna mieszkania Antka i zastanawiam się: czy on kiedyś zrozumie, ile dla mnie znaczy? Czy jeszcze będziemy rodziną?
Mijają godziny. Zimno przenika mnie do kości, ale nie chcę wracać do pustego mieszkania w Kielcach. W końcu decyduję się zadzwonić do Antka jeszcze raz.
— Synku… Przepraszam, jeśli ci przeszkodziłam. Chciałam tylko powiedzieć, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Po drugiej stronie cisza.
— Wiem, mamo… — słyszę w końcu cicho.
Rozłączam się i przez chwilę siedzę bez ruchu. Może to wszystko kwestia czasu? Może dorosłość to właśnie oddalanie się od tych, którzy nas kochają najbardziej?
Czy naprawdę stałam się obca własnemu dziecku? Czy matczyna miłość zawsze musi boleć tak bardzo? Może ktoś z was też czuje podobnie…