„Jedno wnuczę mi wystarczy!”: Historia o tym, jak teściowa rozbiła naszą rodzinę
– Marta, jedno wnuczę mi wystarczy. Po co wam drugie dziecko? – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, a serce zamarło mi w piersi. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole i udawał, że nie słyszy. Nasza córka Zosia bawiła się na dywanie, nieświadoma burzy, która właśnie się rozpętała.
Nie umiałam odpowiedzieć. W głowie huczało mi tysiąc myśli: „Czy ona naprawdę to powiedziała? Czy moje drugie dziecko nie będzie dla niej ważne? Czy ja jestem dla niej nikim?”
Wyszłam z kuchni, zanim łzy zdążyły popłynąć po policzkach. Zamknęłam się w łazience i pozwoliłam sobie na cichy płacz. Byłam wtedy w piątym miesiącu ciąży. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Tomek przyszedł do mnie wieczorem. – Nie przejmuj się mamą – powiedział cicho. – Ona po prostu tak ma. Zawsze była… specyficzna.
– Ale to boli, Tomek. Jak mam nie przejmować się tym, że twoja matka nie chce naszego drugiego dziecka? – szepnęłam przez łzy.
– Przejdzie jej – odpowiedział, ale w jego oczach widziałam niepewność.
Teściowa, pani Halina, od zawsze była osobą dominującą. Po śmierci teścia cała rodzina kręciła się wokół niej. Tomek był jej oczkiem w głowie, a ja – tą obcą, która „zabrała jej synka”. Kiedy urodziła się Zosia, przez chwilę wydawało się, że wszystko się ułożyło. Teściowa rozpływała się nad wnuczką, przynosiła prezenty, gotowała obiady. Ale kiedy zaszłam w drugą ciążę, coś się zmieniło.
Zaczęły się docinki: „Po co wam kolejne dziecko? Przecież ledwo wiążecie koniec z końcem.” „Zosia będzie zazdrosna.” „Nie dasz rady.”
Czułam się coraz bardziej osaczona. Tomek coraz częściej milczał albo wychodził z domu pod pretekstem pracy. Zosia pytała: „Mamusiu, dlaczego babcia już mnie nie zabiera na plac zabaw?”
W końcu nadszedł dzień narodzin Antosia. Był piękny, zdrowy chłopczyk. W szpitalu odwiedziła mnie tylko moja mama i siostra. Teściowa nawet nie zadzwoniła.
Po powrocie do domu próbowałam zachować pozory normalności. Ale kiedy po tygodniu przyszła pani Halina, spojrzała na Antosia i powiedziała tylko: – No dobrze, już go widziałam.
Zosia podbiegła do niej z rysunkiem: – Babciu, narysowałam ci naszą rodzinkę!
Teściowa spojrzała na kartkę i powiedziała: – Ładnie, ale tu jest za dużo ludzi.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Zosia spuściła głowę i schowała się za mną.
Od tego dnia zaczęliśmy się oddalać od siebie jako rodzina. Tomek coraz częściej nocował u matki „bo trzeba jej pomóc”. Ja zostałam sama z dwójką dzieci i poczuciem winy – czy to ja wszystko zepsułam?
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Tomka z teściową przez telefon:
– Mamo, Marta sobie nie radzi. Może byś przyszła pomóc?
– Po co? Przecież sama chciała mieć drugie dziecko. Niech teraz sobie radzi.
Zamarłam. To był moment przełomowy. Wiedziałam już, że nie mogę liczyć na wsparcie ani męża, ani jego matki.
Zaczęłam szukać pomocy u psychologa. Rozmawiałam z moją mamą i siostrą. Powoli odzyskiwałam siły. Zosia i Antoś stali się moim światem.
Po kilku miesiącach Tomek wrócił do domu z walizką.
– Mamo powiedziała, że przesadzam – rzucił bez emocji.
– A ty? Co ty czujesz? – zapytałam cicho.
– Nie wiem… Chyba jestem zmęczony tym wszystkim.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam o rozwodzie.
Minęły dwa lata. Dziś jestem samotną matką dwójki dzieci. Tomek widuje je raz w miesiącu. Teściowa nie pojawiła się ani razu od tamtego dnia.
Czasem patrzę na Zosię i Antosia i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy warto było walczyć o rodzinę za wszelką cenę? Może czasem trzeba pozwolić odejść tym, którzy nie chcą być częścią naszego życia?
Czy wy też mieliście w życiu momenty, kiedy musieliście wybrać między własnym szczęściem a lojalnością wobec rodziny? Co byście zrobili na moim miejscu?