Kiedy los puka do drzwi – historia Tomasza Kowalskiego
— Dzień dobry, koleżanko — powiedziałem, a mój uśmiech był ciepły, niemal parzący. Zosia spojrzała na mnie spod długich rzęs, z lekkim uśmiechem, który równie dobrze mógł być wyzwaniem, jak i zaproszeniem. W biurze panował poranny gwar, ale dla mnie świat na chwilę zamarł. Byłem Tomasz Kowalski, kierownik działu marketingu w jednej z większych warszawskich firm. Samotny, pewny siebie, przyzwyczajony do rutyny i przewidywalności. Ale tego dnia coś się zmieniło.
Zosia pojawiła się nagle, jak burza. Miała w sobie coś nieuchwytnego – energię, która rozświetlała nawet najbardziej szare poniedziałki. Już pierwszego dnia rzuciła żartem do szefa działu HR, a potem bezceremonialnie zapytała mnie: — Panie Tomku, czy zawsze tu jest tak cicho, czy to tylko cisza przed burzą?
Zaskoczyła mnie. Nie byłem przyzwyczajony do takiej bezpośredniości. Przez chwilę poczułem się jak młody chłopak na pierwszej randce. — Spokojnie, Zosiu. U nas burze są codziennością — odpowiedziałem, próbując brzmieć swobodnie.
Przez kolejne tygodnie obserwowałem ją z ukrycia. Zosia była ekspresyjna, zadziorna i nie bała się mówić tego, co myśli. Wprowadzała zamieszanie w naszym poukładanym świecie. Koledzy z działu zaczęli plotkować: „Kowalski ma na nią oko”, „Zosia to nie jest dziewczyna dla niego”. Słyszałem te szepty i śmiałem się w duchu – przecież od dawna nie czułem się tak żywy.
W domu czekała na mnie pustka. Mieszkanie na Mokotowie było sterylne i ciche. Odkąd rozwiodłem się z Martą trzy lata temu, nie potrafiłem na nowo poukładać sobie życia. Syn, Kuba, mieszkał z matką i widywałem go tylko w weekendy. Wieczorami siadałem przy oknie z kieliszkiem wina i patrzyłem na światła miasta, zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś poczuję coś więcej niż rutynę.
Zosia zaczęła coraz częściej zostawać po godzinach. Raz zaproponowałem jej wspólną kawę po pracy. — Chętnie — odpowiedziała bez wahania. Siedzieliśmy w małej kawiarni przy Puławskiej, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Opowiadała o swoim dzieciństwie w Białymstoku, o ojcu alkoholiku i matce, która nigdy nie przestała wierzyć w ludzi. — Wie pan, panie Tomku… — zaczęła nagle — …czasem trzeba zaryzykować wszystko, żeby coś zmienić.
Te słowa utkwiły mi w głowie na długo. Zacząłem zastanawiać się nad swoim życiem. Czy naprawdę jestem szczęśliwy? Czy samotność to mój wybór, czy tylko wygodna wymówka?
W pracy atmosfera zaczęła gęstnieć. Koleżanka z działu, Aneta, zaczęła mi dogryzać: — Uważaj, Tomek. Zosia to nie jest taka jak my. Ona tu długo nie zabawi.
— A może właśnie takich ludzi nam potrzeba? — odparłem zirytowany.
Pewnego dnia Zosia przyszła do pracy zapłakana. Nikt nie wiedział dlaczego. Podszedłem do niej delikatnie: — Co się stało?
— Nic… Po prostu czasem wszystko mnie przerasta — wyszeptała.
Nie naciskałem. Ale od tamtej pory coś się zmieniło. Zosia stała się bardziej zamknięta w sobie, unikała spotkań po pracy. Czułem się bezradny.
W domu zadzwonił telefon. To była Marta.
— Tomek, Kuba ma problemy w szkole. Może powinieneś z nim porozmawiać?
Poczułem wyrzuty sumienia. Ostatnio byłem tak pochłonięty pracą i Zosią, że zaniedbałem syna.
— Jasne, przyjadę jutro — odpowiedziałem.
Wieczorem długo rozmawiałem z Kubą. Okazało się, że czuje się samotny po moim odejściu z domu. — Tato… czemu już nie jesteśmy razem? — zapytał cicho.
Nie potrafiłem odpowiedzieć.
W pracy Zosia coraz bardziej oddalała się ode mnie. Pewnego dnia zobaczyłem ją rozmawiającą z dyrektorem firmy. Była spięta, a potem wybiegła z biura ze łzami w oczach.
Podszedłem do dyrektora:
— Co się stało?
— Zosia dostała propozycję przeniesienia do innego oddziału. Nie radzi sobie tutaj…
Byłem wściekły. Poszedłem za nią na parking.
— Zosiu! Poczekaj!
Odwróciła się powoli.
— Tomek… ja już nie mogę tu zostać. To nie jest miejsce dla mnie.
— Ale dlaczego? Przecież…
— Nie rozumiesz? Ty masz tu wszystko – pozycję, szacunek… Ja jestem tylko dziewczyną znikąd.
Chciałem ją objąć, powiedzieć coś ważnego, ale zabrakło mi słów.
Zosia odeszła następnego dnia. Biuro znów stało się ciche i przewidywalne.
Wieczorem siedziałem przy oknie z kieliszkiem wina i patrzyłem na światła miasta. Próbowałem zrozumieć, gdzie popełniłem błąd.
Czy naprawdę można być szczęśliwym tylko wtedy, gdy pozwolimy sobie na ryzyko? Czy samotność to wybór czy kara za własny strach?
Może los puka do naszych drzwi częściej niż myślimy – tylko my boimy się otworzyć.