Mój syn miał tylko jedno marzenie: zebrać 15 000 książek dla chorych dzieci. Dziś jego historia zmienia świat.
– Mamo, czy jak umrę, to będę mógł czytać książki w niebie? – zapytał mnie Staś, patrząc na mnie wielkimi, poważnymi oczami. Siedzieliśmy wtedy na szpitalnym łóżku w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Za oknem padał śnieg, a ja czułam, jak moje serce rozdziera się na kawałki. Staś miał sześć lat i białaczkę, która nie chciała odpuścić mimo miesięcy leczenia.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przełknęłam łzy i przytuliłam go mocno. – Wiesz co, synku? Myślę, że w niebie jest cała biblioteka. I że możesz tam czytać wszystko, co tylko chcesz.
Staś uśmiechnął się lekko. – Ale tu, w szpitalu, dzieci nie mają tylu książek. Widziałem, jak Ania z sali obok płakała, bo skończyły jej się bajki. Mamo, czy możemy coś z tym zrobić?
To był początek. Staś wymyślił, że chce zebrać 15 000 książek dla dzieci w szpitalach w całej Polsce. Liczba wydawała mi się wtedy nierealna – przecież my ledwo wiązaliśmy koniec z końcem po miesiącach leczenia, a ja byłam na urlopie bezpłatnym z pracy w bibliotece miejskiej w Radomiu. Ale Staś był uparty. Każdego dnia pytał: – Ile już mamy książek? Czy ktoś przyniósł nowe?
Zaczęliśmy od ogłoszenia na Facebooku. „Mój synek Staś marzy o tym, żeby każde chore dziecko mogło czytać książki w szpitalu. Pomóżcie nam spełnić jego marzenie!” Nie spodziewałam się takiego odzewu. Ludzie zaczęli przynosić książki do szpitala, wysyłać paczki z całej Polski. Pamiętam dzień, kiedy przyszła pierwsza wielka przesyłka z Gdańska – aż 200 książek! Staś był zachwycony.
Ale im więcej było książek, tym bardziej czułam ciężar czasu. Lekarze coraz częściej rozmawiali ze mną szeptem na korytarzu. „Pani Marto, musimy być przygotowani na wszystko” – mówiła doktor Nowak. Mój mąż, Tomek, próbował być silny dla nas obojga, ale widziałam, jak nocami płacze w samochodzie na parkingu.
W domu panowała cisza. Nasza córka Zosia zamknęła się w sobie. Miała dziewięć lat i nie rozumiała, dlaczego jej brat musi tak cierpieć. Pewnego wieczoru usłyszałam jej rozmowę przez telefon:
– Nie chcę już wracać do szpitala. Tam wszystko pachnie lekarstwami i śmiercią.
Czułam się rozdarta między dwójką dzieci i własną bezradnością. Ale Staś nie pozwalał mi się poddać.
– Mamo, musimy zebrać jeszcze więcej książek! Obiecałaś!
Zaczęliśmy organizować zbiórki w szkołach i przedszkolach. Pomagały nam sąsiadki, znajomi z pracy i zupełnie obcy ludzie. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie pani Helena z biblioteki wojewódzkiej:
– Pani Marto, słyszałam o Stasiu. Chcemy przekazać 500 książek i zorganizować spotkanie autorskie dla dzieci ze szpitala.
Staś był wtedy już bardzo słaby. Leżał pod kroplówką i miał trudności z oddychaniem.
– Mamo… czy już mamy 15 000?
– Jeszcze nie, kochanie. Ale jesteśmy coraz bliżej.
W nocy siedziałam przy jego łóżku i liczyłam paczki na kartce papieru. Było ich już ponad 12 000. Pisałam wiadomości do ludzi z całej Polski:
„Dziękuję za każdą książkę. Staś bardzo się cieszy. To dla niego najważniejsze marzenie.”
Ostatnie dni były najtrudniejsze. Staś coraz częściej odpływał w sen. Przychodziły do nas pielęgniarki i wolontariusze z Fundacji Iskierka.
– Pani Marto, jest pani niesamowita – mówiła pani Kasia z oddziału onkologii.
Ale ja czułam się pusta w środku.
W końcu nadszedł ten dzień. Było cicho i jasno za oknem. Staś leżał spokojnie, trzymając mnie za rękę.
– Mamo… dziękuję…
To były jego ostatnie słowa.
Po pogrzebie nie chciałam wracać do szpitala ani do domu pełnego pustych półek po książkach Stasia. Ale wtedy zadzwoniła pani Helena:
– Pani Marto, przekroczyliśmy 15 000! Ludzie nadal przysyłają książki! Musimy coś z tym zrobić…
Nie wiedziałam jak żyć dalej bez Stasia. Tomek zamknął się w sobie jeszcze bardziej; Zosia zaczęła chodzić na terapię do szkolnego psychologa.
Ale któregoś dnia usiadłam przy komputerze i napisałam post:
„Staś nie doczekał swojego marzenia, ale dzięki Wam ono żyje dalej. Zakładamy fundację 'Biblioteka Stasia’, żeby każde chore dziecko mogło mieć swoją książkę w szpitalu.”
Od tamtej pory minęły dwa lata. Fundacja działa w całej Polsce – rozwozimy książki do szpitali w Krakowie, Poznaniu, Lublinie i Szczecinie. Organizujemy spotkania autorskie online dla dzieci leżących na oddziałach onkologicznych. Czasem dostaję listy od rodziców:
„Dzięki Waszym książkom mój synek zapomniał na chwilę o bólu”.
Tomek powoli wraca do życia – pomaga mi prowadzić fundację i jeździ ze mną po kraju. Zosia zaczęła pisać własne bajki dla dzieci chorych na raka.
Często siadam wieczorem przy biurku Stasia i dotykam jego ulubionej książki o smokach.
Zastanawiam się: czy gdyby nie choroba mojego syna, potrafilibyśmy zobaczyć tyle dobra wokół nas? Czy potrafimy docenić zwykłe chwile dopiero wtedy, gdy je tracimy?
A Wy? Co byście zrobili dla spełnienia ostatniego marzenia ukochanej osoby?